Ten tytuł idealnie mogę wpasować do większości sytuacji czy sfer mojego życia: praca, dom itp. Jest dobrze. I tylko tyle. Albo aż, bo skoro jest dobrze, to po co narzekać. A ja narzekam, trochę, ale narzekam, bo zawsze może być lepiej, zawsze czegoś brakuje. A to czas za szybko płynie, a to w pracy za wolno, a to tęsknię za dziewczynami – można tak wymieniać. Tęsknota wkrótce znajdzie ujście, bo 19 sierpnia spotkanie z moimi wariatkami! I tak oto upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu: spotkanie i 2 występy Hrabi – prapremiera i premiera. W końcu po czterech miesiącach ponownie ich zobaczę 🙂 Nowy program zapowiada się bardzo interesująco, no i jak to u Hrabi, spodziewam się wszystkiego co najlepsze, w końcu to najlepszy kabaret w Polsce 😛
Notka raczej nie będzie nawiązywała do tytułu. Tak jakoś ostatnio słucham Nickelback. Właściwie tylko dwie piosenki męczę 😉
Lipiec. Po połowie. Zaczyna się trzeci tydzień w pacy. Dwa poprzednie szybko minęły. Jest różnie ze wszystkim: czasem wesoło, czasem refleksyjnie, bądź smutno, ale tak już jest.
Tęsknię za Moimi Wariatami ze studiów, ale niech wypłatę dostanę, to na któryś weekend się wybiorę 🙂 I za czymś też tęsknię. Za pewnymi emocjami, wydarzeniami, przeżyciami i uczuciem.Zaczynam chyba twardo stąpać po ziemi. Biorę to, co jest, odrzucam mgliste wyobrażenia, choć tak piękne, to wydają się nierealne…
Dzisiaj zakończył się kolejny etap w moim życiu. Praca licencjacka została obroniona na stopień bardzo dobry. Cieszę się, że to już za mną, a z drugiej strony trochę mi żal. Tego co minęło, co jeszcze mogło się wydarzyć, ludzi. Ale pociesza mnie jedno: koniec jednego, zawsze oznacza początek czegoś innego 😉
Równy tydzień dzieli mnie od obrony pracy licencjackiej. Dociera do mnie powoli powaga tego wydarzenia i to, że kończy się trzyletnia przygoda ze studiami. Trochę zaczynam się stresować, ale dam radę! Nie taka komisja straszna, jak ją malują 😛
Najbardziej będzie mi żal rozstawać się z niektórymi ludźmi, tego co mogłam zrobić, a już nie zrobię i w ogóle wyjazdu z miasta, tym bardziej, że piękne chwile tutaj przeżyłam, a wiele jeszcze mogłam przeżyć.
Równy tydzień temu byłam na koncercie Raz Dwa Trzy. Piękny był. Te dźwięki, ten głos… nowe, cudowne aranżacje – większość utworów, których nie słuchałam na co dzień, odkryłam na koncercie i pokochałam… pięknie rozbrzmiewał „Talerzyk”, za którym średnio przepadałam. Cudownie było usłyszeć ukochane przeze mnie „Oczy tej małej”- na żywo jeszcze bardziej genialne 😉 Zostawiam linka do utworu, który zrobił na mnie największe wrażenie, co prawda był w innej – moim zdaniem lepszej aranżacji niż ten studyjny – ale i tak uwielbiam.
„może świt błyśnie ostatni raz najpiękniejszy ów świt spadnie gwiazd siedem najdalszych gwiazd i zatrzyma się czas…”
Ostatnimi czasy sporo się dzieje. Zaliczenia, pisanie pracy, obiegówka, tu coś chcą, tam chcą… jakiś horror! Ale jutro ostatnie zaliczenie, test – 5 pytań i żegnaj trzeci roku. Prawie. Czekam na ostateczne zatwierdzenie pracy licencjackiej i mogę lecieć drukować i oprawiać. Obrona zbliża się wielkimi krokami, teoretycznie w poniedziałek mija termin składania prac do dziekanatu. Ale udało się, zdążyłam i jestem zadowolona z efektu końcowego. Teraz muszę się tylko obronić przed komisją. Zobaczymy.
W całym tym zgiełku na chwilę muszę koniecznie wyskoczyć do domu, ale to w przyszłym tygodniu. Odkąd uporałam się z pisaniem pracy, zwyczajnie się nudzę. Wcześniej w każdej wolnej chwili siadało się i dopisywało, a to teorię, a to analizę, a teraz już nie muszę. Trochę mi żal ;P i z tego żalu zaczęłam wymyślać co będę pisała na magisterce: plan jest taki – monografia pewnej osoby, albo grupy związanej ze światem artystycznym – okaże się na ile będzie to realne.
Chaos, mnóstwo rzeczy do załatwienia i to całe zabieganie sprawiają, że zapomniałam o koncercie Raz Dwa Trzy, a to już za 6 dni! Zleciało. Nie mogę się doczekać.
…niech wiara się tli dodając ci sił by na nic nie było za późno lecz traci swój sens gdy głupi masz cel i góry przenosisz na próżno…
Po pięciu tygodniach nieobecności, zawitałam w końcu do domu. Stęskniłam się, ale wiem, że upłynie trochę czasu i będę chciała wracać… sama nie wiem dlaczego. Chyba tak już jest, że jak nie ma nas w domu rodzinnym, to tęsknimy za nim, a jak już jesteśmy, to ciągnie w inne miejsce – tam gdzie studiujemy, pracujemy, albo do naszego własnego kąta. Wyjazd na studia i te trzy lata, które upłynęły spowodowały, że jestem rozdarta między dwoma miastami. Na samym początku nowe miasto było obce, nieznane, teraz coraz bardziej staje się „oswojone”, przeżyłam tam wiele różnych rzeczy, chwil pięknych i tych mniej ciekawych, ale na zawsze zostanie w nim jakaś moja część. Może dlatego ciągnie mnie tam, kiedy jestem w domu rodzinnym. Mam tam jakieś swoje sprawy, miejsce. No i to czego czasami w domu mi brak – czas samotności. W domu zawsze coś się dzieje, a ja jestem takim typem, że potrzebuję dla siebie pewnego rodzaju ciszy, samotności i wolności – pomimo, że z drugiej strony brak mi jednego człowieka, który wiedziałby wszystko… Samotność i kontakt z drugim człowiekiem – da się to połączyć, ale zdecydowanie lepsza jest opcja odrębna od tej, którą ja mam. Lepiej mieć kogoś obok i zostawić sobie miejsce na swoje sprawy, prywatność, czas samotności na przemyślenia, do których dostęp masz tylko ty. Lepsze to niż życie wokół ludzi, ale tak naprawdę bez nich, gdzieś zupełnie obok, bez poczucia, że są częścią ciebie, a ty częścią ich…
Nastawiam się na powrót do domu, na pracę i na pewne pożegnanie na czas nieokreślony… ale wiem, że to pożegnanie nie jest na zawsze, o nie! Dam radę, poruszę niebo i ziemię, żeby być tam, gdzie będę miała okazję i sposobność. Zbyt wiele odpuściłam, zaprzepaściłam w życiu, ale tego jednego nie! Mimo wszystko, cokolwiek będę robiła i gdziekolwiek będę – Oni zostaną istotną częścią mojego życia. Wnieśli w nie wiele radości, nadziei i światła…;)
Będzie inaczej niż w wersie piosenki Urszuli: „Żegnaj więc, rezygnuję i poddaję się… ” – nie rezygnuję – ograniczam, nie poddaję się – zawalczę o to, co możliwe do zrealizowania, dojdzie do pożegnania (już w kwietniu), ale nie na zawsze! Nie tym razem, za bardzo zaangażowałam się i pokochałam to wszystko…
Koniec stycznia, a to na studiach oznacza jedno: sesja. Przede mną 4 egzaminy (może 3, jak się uda) i dwa zaliczenia w formie testowej. Najgorsze, że wszystko jest dzień po dniu. Trudno, jakoś się przetrwa. Wczoraj zrobiłam pranie, sprzątanie itp. – wszystko po to, byle się nie uczyć. Nawet do licencjata zasiadłam i spłodziłam 4 strony, ot wena była…;)
Dzisiaj mija 25 dni odkąd nie było mnie w domu – z jednej strony tęsknię, wariuję tutaj, miło ostatnio było usłyszeć, że Mama czeka, a z drugiej nie czuję się tam tak, jak przed studiami. Brak mi takiego prawdziwie mojego miejsca, swojego kąta…
Ostatnio przeraża mnie wszystko to, co dzieje się dookoła. Przeraża i prowokuje dyskusje wśród znajomych. Coraz bliżej nam do prawdziwej dorosłości, do całkowitej odpowiedzialności za swoje życie, za podejmowane decyzje. Studia, to przedłużanie sobie beztroski w jakiś sposób. I kończy się ta beztroska, niestety. Przyjdzie zmierzyć się z prawdziwym życiem, każdy pójdzie w swoją stronę. Jeszcze 3 lata temu nie wiedziałam, co przyniosą mi studia. Teraz kiedy tak blisko do ich skończenia, nadal mało wiem… Przeżyłam wiele pięknych chwil, których nie zamieniłabym na żadne inne, poznałam świetnych ludzi, spełniłam pewne marzenia, ale wciąż pozostaje to jedno „ale” – najważniejsze…
Czuję, że zatoczę swego rodzaju koło: wyjechałam i teraz wrócę w to samo miejsce. Nie chcę, ale nie mam wyjścia, nie jestem w stanie nic zrobić, by to zmienić i ta bezradność jest najgorsza. Wrócę w miejsce, w którym czuję się nieswojo, gdzie nie ma znajomych, a te 3 lata zostaną za mną. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak będzie wyglądało moje życie za parę miesięcy i to nie jest wizja o jaką walczyłam, jakiej chciałam. „Najważniejsze – robić to, co się kocha” – tak naprawdę od niedawna rozumiem sens tych słów. Wiele bym dała, by tak było w moim przypadku. Niestety, jak to w życiu bywa – nic nie jest proste.
Coraz częściej zastanawiam się czy wszystko jest tak, jak powinno być. Odpowiedź jest prosta: nie jest. Nie jest, bo nie czuję się szczęśliwa. Zaczyna dopadać mnie frustracja, przygnębienie, pojawiają się przemyślenia i pytania. Najbardziej nurtują mnie te o moje kontakty z innymi ludźmi. Jest tak, że poznaję kogoś, ale nie potrafię się przywiązać do człowieka. W jakiś tam sposób się przywiązuję, ale nie tak jak moi znajomi. I nie wiem, czy to tkwi we mnie czy po prostu nie spotkałam kogoś, kto byłby dla mnie na tyle bliski. Miałam taką sytuację w życiu, że byłam bardzo do kogoś przywiązana, zależało mi na tej osobie, czekałam na wiadomość od niej, smuciłam się jej złym nastrojem, pocieszałam, wysłuchiwałam, radowałam z nią, płakałam gdy była smutna… i bolało, gdy wszystko zaczęło się psuć, kontakt początkowo stopniowo się zmniejszał, aż zanikł. Wystarczyło, że nie odezwała się jeden dzień, a ja chodziłam nieswoja. Teraz „znamy się”, ale raczej nie kontaktujemy. Nigdy później nie zżyłam się tak z żadną osobą. Coraz bardziej zaczynam odczuwać brak takiej osoby: czy to siedząc sama, czy też w gronie najbliższych znajomych – wtedy najbardziej czuję nieobecność kogoś bliskiego. Przyjaciela. Prawdziwego, który wiedziałby wszystko, któremu chciałabym powiedzieć wszystko. Nie być tylko słuchaczem, ale tez mówić. Czuć, że ten ktoś chce mnie wysłuchać. ‚Kiedy go spotkam, wiem co mu powiem…’ – „…że żaden człowiek nie był mi tak potrzebny”.
*parafraza wersu „Kiedy cię spotkam co ci powiem…” i cytat pochodzą z wiersza M.Czyżykiewicza „Ave”
Czas ostatnio bardzo mi ucieka. Galopuje gdzieś przed siebie, wciąż mi go brak, a najgorsze jest to, że zmarnowałam go w swoim życiu już sporo…
Należę do tej grupy ludzi, którzy nie wiedzieli co chcą robić w życiu, nie mają jakichś szczególnych talentów czy zainteresowań, które mogą przenieść na kierunek studiów, pracę. Od zawsze pasją była muzyka, ale ani śpiewać, ani grać na niczym nie potrafię. W ogóle świat kultury mnie pociągał. Pracę maturalną z polskiego udało się podciągnąć pod zainteresowania i pisałam o tekstach polskich piosenek. Studia: kierunek wybrany nie dlatego, że mnie pasjonował, ale poniekąd ktoś mnie zainspirował… Będąc na trzecim roku wiem, że to nie studia dla mnie. Totalnie do mnie nie pasują – w każdym teście mi to wychodzi. Gdybym dzisiaj stała przed wyborem studiów i wiedziała to, co wiem dzisiaj, dokonałabym innego wyboru. Z drugiej jednak strony pozostaje pytanie: czy wtedy spotkałabym na swojej drodze takich ludzi, jak tu? Nie wiem i raczej się nie dowiem.
Mówi się, że przed młodymi ludźmi świat stoi otworem, ale czasami jest za późno. Nie chcę zmarnować tych trzech lat, z drugiej strony wiem, że praca w zawodzie mnie zamęczy. A nieubłaganie zbliża się ten moment. Czeka mnie praca i studia zaoczne: prawdopodobnie, bo albo sobie na nie zarobię, albo nie pójdę wcale. Ostatnio pociesza mnie trochę fakt, że po licencjacie na moim kierunku, mogłabym pójść na ten, który byłby bliższy moim zainteresowaniom – kulturze. Nawet temat licencjata bardziej nawiązuje do tamtego kierunku niż tego, na którym jestem. Tylko pytanie: co potem? co dalej? Dostałam propozycję pracy po studiach, powinnam się cieszyć, bo wiadomo jak teraz z pracą jest. Tylko, że to wiąże się z powrotem do rodzinnego miasteczka i pracą, która mnie nie pociąga. Mogłabym ciągnąć pracę i studia zaoczne, a po magisterce próbować znaleźć coś związanego z tym kierunkiem, który mnie interesuje, a to z kolei nie wygląda na łatwe. W ogóle życie nie jest łatwe… dzieci spieszą się do dorosłości, ale nie zdają sobie sprawy, czym ona jest. Wiecznym dokonywaniem wyborów, odpowiedzialnością… nie ma miejsca na beztroskę. Poza małymi chwilami…
W poprzednim wpisie wspominałam o tym, że chcę wyciskać najbliższe miesiące jak cytrynę – po to właśnie, by tych chwil beztroskich trochę przeżyć. Tak więc najbliższe takie chwile: 4 i 5 stycznia… i zrobię to, co obiecuję sobie od jakiegoś czasu. Bo nie chcę później żałować. Żal, to straszne uczucie. Żal, kiedy się czegoś nie zrobiło. Wolę żałować, że coś zrobiłam, niż że nie spróbowałam. Drugi rodzaj żalu, to ten z przysłowia: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Moje oczy ujrzały, sercu żal, ale dopiero we wtorek ten żal ogarnie mnie na całego. Bo było tak blisko, na wyciągnięcie ręki – a niemożliwe do spełnienia. To poczucie, że Oni będą obok, a ja nie będę mogła ich zobaczyć… że Jej nie zobaczę, nie usłyszę, nie powiem, nie nie nie… podwójny ten żal: raz – bo nie zrobiłam jeszcze wszystkiego, jest jedna, mała i ostatnia rzecz, której nie spróbowałam zrobić i nie wiem czy się odważę, a dwa – żal, bo pojawiła się iskierka nadziei i szybko zgasła… wolałabym chyba nie wiedzieć…
A tu nuta, która mnie od wczoraj prześladuje:
Acha, i na koncercie SDMu nie byłam – odwołali, a właściwie przełożyli z przyczyn zdrowotnych wokalisty. Także koncert dopiero 28 lutego 😉
Czas jest nieubłagany. Cokolwiek by się nie działo, on nie baczy na nic i nikogo… pędzi, gdy jest cudownie i wlecze się, gdy chcesz, by coś się skończyło.
Tak oto 2 tygodnie temu bawiłam się cudownie w Sali Kongresowej. Aktorzy genialni! Asia, jak zawsze – niesamowita. Świetny Artur Andrus, Wojtek Kamiński, Wojtek Tremiszewski, itd. No i widziałam na żywo Stanisława Tyma, Andrzeja Poniedzielskiego… cóż za osobowości 🙂 Pięknie było. Śmiesznie było. Te 5 godzin (z mini-przerwą) naładowało mnie niesamowicie. Potrzeba mi właśnie takiej rozrywki, takiego spędzania czasu – z TYMI ludźmi na scenie, bo Oni dają mi niezwykłą siłę i energię… dlatego mam zamiar najbliższe miesiące wyciskać jak cytrynę, bywać tam, gdzie wiem, że bardzo chcę być. Stąd te występy – Hrabi, Spadkobiercy, SDM, znów Hrabi, Raz Dwa Trzy, może w międzyczasie znów Hrabi… bo nie wiem, jak będzie, więc za Nimi i dla Nich – wszędzie i w miarę możliwości moich. Warto. Dla Nich na scenie i poza nią. Dla kilku słów od Asi… warto. W styczniu muszę – chcę! – powiedzieć prosto w oczy, że dziękuję… tak po prostu. Niby nic takiego, ale nie potrafiłam nigdy wydusić tego twarzą w twarz. W styczniu to zrobię. Bo zrozumiałam. Bo mam za co podziękować. Bo nie wiem, jak będzie później.
I tak oto nadchodzi czwarty tydzień na uczelni. Czas pędzi, ja nadal nie zrobiłam nic w sprawie licencjackiej pracy – temat mam i to wszystko… Na uczelni poniedziałek i wtorek – od rana do wieczora. Środy – rano, a co drugi tydzień zajęcia wieczorem. Potem 4 dni weekendu 🙂
W tę środę w końcu nadejdzie dzień Spadkobierców w Sali Kongresowej – zobaczyć mistrzów improwizacji na żywo – zapewne niezapomniane przeżycie! Asię już w akcji widziałam, ale p.Artur Andrus, Wojtki – Kamiński i Tremiszewski – ach! Przyda mi się spora dawka śmiechu 😉 Ostatnio jakiś taki humor w kratkę mi dopisuje, ludzie mnie denerwują, uczelnia czasami i w ogóle jest nie tak, jak miało być… Nie mam pojęcia, co będzie za rok o tej porze… jak pokierować swoim życiem. Póki co, żadne z wyjść nie jest tym, które chciałabym wybrać.