Labirynt… obojętności

Ostatnio wspominałam o filmie „Labirynt”, na który się wybierałam. Byłam. Film rzeczywiście w moim klimacie. Emocjonujący, trzymał w napięciu, choć momentami zdolność myślenia bohaterów była na niższym poziomie niż widza. Ale nawet to mi nie przeszkadzało. Hugh Jackman mnie nie zawiódł, jak zwykle. Świetnie zagrał swoją rolę. Druga genialnie zagrana postać to detektyw Loki, w którego wcielił się Jake Gyllenhaal. Miał w sobie to „coś”. Chociaż może niektórych drażnić, mnie intrygował.

W tytule umieściłam dwa słowa „labirynt” i „obojętność”. Trochę celowo, trochę nie. Pierwszy człon oczywiście nawiązuje do filmu, ale już z drugim słowem do czegoś innego.
Niepotrzebnie znów naraziłam się na brak nadziei… i obojętność. Skomplikowane to jest, jak nie wiem. Z tą nadzieją, to jest tak, że ją mam. Przez jakiś czas, dopóki nie zderzę się z obojętnością. Mówią, że nadzieja zawsze ostatnia umiera, tak też jest ze mną, bo mimo obojętności, moja nadzieja trwa jeszcze i zaczynam sobie tłumaczyć postępowanie innych. Zazwyczaj zaczyna i kończy się tak samo. Tak samo później boli. Boli brak jakiegokolwiek odzewu. Mija czas, ból zostaje stłamszony przez inne odczucia, uczucia… i potem znów zataczam koło. Dostaję nadzieję i sama ją sobie też daję, czuje że mogę wszystko, a potem znowu ta obojętność. I brak odzewu. Zaczynam sobie tłumaczyć, dlaczego tak jest. Znowu boli. Ale nie mam żalu. Jest mi żal i smutno, ale nie mam żalu do ‚Obiektu’. Nie mogłabym… nie umiałabym. Bo choć boli obojętność, to są chwile uśmiechu, radości, rozmowy i tego światła w oczach. Jak mogłabym mieć żal? Nigdy. Podziw, szacunek, uznanie, sympatia, nawet swego rodzaju miłość, ale nie żal… tylko ten ból. Nie umiem tak, żeby nie bolało. Bo to już nie jest to, co było w podobnych sytuacjach wcześniej. To coś więcej. Za dużo mojego serca w tym, zaangażowania i emocji. Dlatego boli.

„To jest mój czas, to jest mój teren…”

Nadszedł październik. Zimny i ponury, ale powoli chyba zmienia się w złotą, polską jesień. Nie lubię jesieni. Nie lubię szarych, zimnych i ponurych dni, które snują się niemiłosiernie… a z drugiej strony te barwy, które niesie ze sobą – złoto, czerwień, pomarańcz… tak to jesień.

Październik oznacza powrót na uczelnię, chociaż ja już w końcówce września powróciłam. Pocieszam się, że to ostatni rok. Niby się cieszę, ale czegoś będzie brak, zawsze tak jest. Na te jesienne i zimowe wieczory zaopatrzyłam się w książki i filmy, do tego trzeba się ostro brać za pisanie magisterki.

W kinach ostatnio znów Hugh Jackman, także obowiązkowa wizyta się szykuje na film „Labirynt”. Film w moim guście – czy na 100% okaże się jak już obejrzę 🙂

Miałam napisać coś o ludziach, którzy lubią prowokować i niszczyć innych głupimi aluzjami, ale stwierdziłam, że chyba nie warto się tym zajmować. Zaufanie do drugiej osoby, to bardzo dużo. A ja ufam. Tylko przykro, jak ktoś rzuca oskarżenia wobec osoby, której się ufa, w którą się wierzy i co do której ma się pewność, że nie jest niczemu winna – jest tylko ofiarą, która w dodatku nie może się bronić (inna sprawa, że nie musi, bo nic nie zrobiła). Ale jak z czymś takim walczyć?

Poniżej link do wersji disco mojej ulubionej piosenki Kabaretu Hrabi Weselny potwór potocznie zwanej – ciocia Ela 🙂 Kocham od pierwszego usłyszenia ponad rok temu. Nie mogę się oderwać od słuchania, mimo że wersja na występach jest znacznie lepsza moim zdaniem, mniej disco, bliżej… hm, rocka? W każdym razie „na żywo” jest mocniej i bardziej. I do tego na występach jest tańcząca ciocia Ela, śpiewająca świetnym głosem Aśki Kołaczkowskiej! 😉