Voice of an angel

Dzisiaj notka po prostu dotycząca muzyki, a ściślej głosu… nie jest tajemnicą, że od jakiegoś czasu odkrywam twórczość Josha Grobana. Wciągnęło mnie na całego. Nie potrafię nawet przypomnieć sobie jak to się zaczęło, choć minęło dopiero parę tygodni. 

Znajoma ma „bzika” na punkcie Grobana, wiedziałam to od dłuższego czasu, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby przesłuchać cokolwiek, co polecała. Do pewnego dnia. Coś mnie naszło i postanowiłam przesłuchać piosenkę, którą udostępniła… potem była kolejna i jeszcze jedna… nie wiem nawet kiedy zrobiła się z tego spora playlista 🙂

Z każdą kolejną wysłuchaną piosenką wsiąkałam w świat tego Artysty, w Jego wrażliwość i to co, przekazywał śpiewając. Do tego doszły piękne i głębokie teksty. 

Często o Artystach mówi się, że mają głos dany od Boga. Josh Groban niewątpliwie tak ma. Mówi się też o anielskich głosach. Dla każdego anielski głos brzmi inaczej. Dla mnie Anioły śpiewają głosem Josha Grobana. Głosem pięknym, czystym, pełnym wrażliwości i głębi. Głosem, który przekazuje taki ładunek emocji, że serce szybciej bije, łzy cisną się do oczu, nogi podrywają się do tańca lub uśmiech wita na ustach.

Wrażliwość – to jedna z głównych cech, którą określiłabym Josha Grobana. Słychać to w Jego głosie i tekstach, widać na twarzy, gdy śpiewając przekazuje coś, dzieli się z publicznością czymś z głębi siebie… do tego niezwykle skromny, z dużym poczuciem humoru i wielkim serduchem 🙂

A tu piękny duet wokalny (choć za Nelly Furtado nie przepadam, to przyznaję, że z głosem Josha Grobana brzmi super). Cudowny hiszpański akcent Josha!

„Remember When It Rained…”

W piątek wróciłam z Zielonej Góry. Tydzień urlopu bardzo szybko minął i choć początkowo pogoda nie zachęcała, to było fantastycznie. Pierwsze Tenisowe Mistrzostwa Polski Artystów Kabaretowych za mną! Co to były za emocje i przeżycia. Cudownie się bawiłam, naładowałam pozytywną energią. Nie wiedziałam nawet, że tak bardzo tego potrzebowałam… Mój faworyt został podwójnym Wicemistrzem Polski – w grze singlowej i deblowej. Świetnie sobie radził na korcie i pokonał jednego z zawodników, którego typowano na zwycięzcę 🙂

Tytuł notki i piosenka trochę nawiązują do pierwszego dnia, kiedy padał deszcz…

„Man who’s trying to love her unlike any other”

I wakacje dobiegają końca. A ja wciąż przed urlopem. Jeszcze tylko kilka dni i wyruszam na tygodniowy wypoczynek. Drugi tydzień urlopu w domu (lub w pracy, jeśli będzie nawał).

Jest dobrze. Zwyczajnie. 
Cieszę się z zakończonych studiów. Zmęczona już byłam tymi rozjazdami, egzaminami, chaosem. Teraz jest dobrze, ale i tak mogłoby być lepiej. Lepsze – wrogiem dobrego, tak mówią. Ludzie chyba tak już mają, że jak jest w porządku, to chcą, żeby było „bardziej”, „więcej”. Ale czy „Man who’s trying to love her unlike any other”, to aż tak wiele..?

Zajmują mnie ostatnio seriale kryminalno-sensacyjno-dramatyczne. Szczególnie „Hannibal” przypadł mi do gustu. Genialnie ukazuje psychologiczne aspekty zarówno Lectera, jak i jego przeciwnika Willa.

Muzycznie – Josh Groban. Zaprząta mi głowę nieprzerwanie od tygodnia. Nawet nie wiem, jak się to zaczęło. Na pewno od „You raise me up”, a potem poleciało już po całości. Co za głos! Piękno, głębia, mądrość – wszystko w nim jest…

koniec!

Nadszedł w końcu ten dzień, w którym zakończyłam swoją kilkunastoletnią edukację! Nie wykluczam, że kiedyś może podejmę się jeszcze jakichś studiów, ale nie tak prędko. Nareszcie będę miała wolne weekendy i popołudnia. Jak to cudownie niczego nie musieć! 🙂

Taka nutka… wpada w ucho 🙂

koniec tuż-tuż…

Przetrwałama jakoś maj… te zaliczenia i egzaminy z ostatniego semestru zapamiętam na długo. Nadrabiam ostatnie 5 lat studiów na piątym roku… nieważne, grunt, że niedługo koniec. Jeszcze tylko obrona i… „żegnajcie studia!”. Jestem już zmęczona po tych pięciu latach. Kolejnego roku bym nie udźwignęła.

Od lipca będę miała więcej czasu na wszystko. Przede wszystkim dla siebie, a to akurat mi się przyda. Bo praca jest jak była i mam nadzieję, że dłużej niż do końca roku będzie. Jest różnie, ale znowu lubię tam chodzić. Bałam się pod koniec lutego, jak to będzie jak nadejdzie zmiana, ale póki co jest nawet lepiej… i niech ta tendencja polepszająca się pozostanie. Jedni narzekają, a ja się im dziwię (obym nie musiała nigdy przyznać im racji), bo widzę w końcu jakiś porządek, że jest tak jak ma być, oczywiście są i małe minusy, ale wszystko nie może być idealnie. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu to podstawa. A teraz chyba tak jest. Na pewno tak jest.

W Dzień Dziecka urządziłam sobie swój własny maraton występowy z Hrabi. Było cudownie! I nie obyło się bez niespodzianek (tym razem to ja… i baterie), ale Panowie przyszli z pomocą! Dzięki!

Faworyt, który wygrał 😉

Pracowity maj

Maj. Bardzo pracowity maj. Perspektywa zbliżającej się wolności (rozumianej jako zakończenie etapu edukacji) jest kusząca, ale mam tyle do zrobienia, że nie wiem w co ręce włożyć… wiem, że powinnam się zmobilizować, zebrać wszystkie siły na te 3 tygodnie, ale po prostu nie daję już rady. Za dużo na jeden raz do zrobienia jest i wygląda to tak, że robię wszystkiego po trochę. A wiadomo: wszystko, czyli nic. Pamięć już nie ta, zmęczenie materiału, ogólne zniechęcenie… jak ja marzę o tej wolności, która już na wyciągnięcie ręki. Chcę nie musieć niczego… Postaram się zebrać w sobie i jakoś dotrwać.

A tu nutka. Bardzo klimatyczna.

„W zagubionej przestrzeni trwam, cały świat płynie obok gdzieś…”

 Trzy miesiące mnie tu nie było… a co się wydarzyło przez ten czas? Szczerze – nic nadzwyczajnego, bo jak próbuję sobie przypomnieć coś istotnego, to jakoś tak trudno…

Luty przyniósł zmiany w pracy. Początkowo były duże obawy, później niepewność, ale też element pozytywnego zaskoczenia. Teraz po miesiącu sama nie wiem, co myśleć. Czekam jak się sytuacja rozwinie. W pierwszym tygodniu lutego miałam tydzień wolnego i wybyłam za Tymi, dla Których jestem w stanie daleko pojechać. Trzy wieczory w Ich towarzystwie były cudowne. Do tego piękna pogoda.

Marzec. Przypominam sobie mile spędzony Dzień Kobiet z ekipą z pracy. Słoneczny piątek z fajnymi Babkami! 🙂

A teraz przyszedł kwiecień. I masa rzeczy do zrobienia. Tak niewiele pozostało do czerwca, a tyle w międzyczasie trzeba zrobić… nie wiem jak to ogarnę. Chciałabym obudzić się już w czerwcu. Albo w drugim tygodniu lipca.

Dzisiaj jakoś tak smętnie. Znowu ten sam powód. Nie wiem już co mam myśleć. Serce i moje spostrzeżenia mówią jedno, a doniesienia ludzi drugie. Kto się myli? Mam dość rozczarowań. A rozczarowania ludźmi bolą najbardziej. Ludźmi, którzy dużo znaczą, którzy wpletli w życie radość… Coraz więcej pytań się pojawia, różne sytuacje układają się dziwnie, ale ja nie tracę wiary. Zbyt wiele A. zrobiła dla mnie i nie mam zamiaru w Nią wątpić. Wiem, że ludzie potrafią udawać, być skrajni, ale nie Ona. Za dobre ma serducho i wiele ciepła bije z Jej oczu… aż tak nie mogę się mylić. A że zaskakuje mnie czasami Jej postępowanie – to nic. Wierzę w Nią.

A tu nutka, która mi wczoraj wpadła w ucho.

Cudownie jest dawać

Jakie to cudowne, gdy wokół są ludzie, którzy wciągają cię do realizacji szalonych pomysłów… Wspaniale jest zrobić coś razem dla Kogoś… Kogoś, kogo się ceni, szanuje, podziwia i darzy masą innych pozytywnych uczuć i emocji. Proces tworzenia przebiegający z myślą o Tej osobie, przekazanie tego, co się zrobiło oraz to stresujące i emocjonujące oczekiwanie na opinię Tej osoby…

wtedy właśnie nadchodzi wiadomość z ciepłymi słowami, podziękowaniami, które utwierdzają cię, że warto było! Cudownie jest zrobić coś dla Kogoś i wiedzieć, że to wiele dla Niej znaczyło… Pięknie jest dawać od siebie i przez to też cząstkę siebie samego.

Szczęście rozproszyło mrok

Nowy Rok. Nowy rozdział.

Ta notka będzie nawiązaniem do poprzedniego wpisu, o cieniach, które roztaczały krąg wokół szczęścia.

Szczęście okazało się silniejsze! Znowu poczułam tę radość, dla której robiłam to, co robiłam. A nawet więcej… radości i szczęściu towarzyszyło poczucie pewnej przynależności i zaufania. Przedostatni dzień starego roku był bardzo ważny i wiele mi dał. Rozwiał wątpliwości i cienie, ale też dodał odwagi. Znowu poczułam się tak, jak za pierwszym razem: po prostu szczęśliwa. Niczego więcej nie potrzebowałam. Bałam się – okazało się, że niepotrzebnie. Oprócz szczęścia otrzymałam inny dar… dar zaufania.

Korzystając z tego miejsca życzę wszystkim szczęśliwego 2014 roku. I zdrowia. Zdrowia w szczególności, dla Was i dla tych, którzy dają mi szczęście i nadzieję.

Cienie roztaczają krąg wokół szczęścia

Końcówka grudnia, prawie końcówka Świąt i koniec roku… Nie robię żadnych podsumowań tego co wydarzyło się w ostatnim roku. Niczego też sobie nie postanawiam. Po prostu: mam zamiar skończyć, to co zaczęłam i jakoś przejść przez kolejne miesiące.

Jest jedna rzecz, nad którą od jakiegoś czasu rozmyślam, szczególnie intensywnie od sobotniego wieczoru. Dwa i pół roku minęło w Wigilię od pewnego wydarzenia, które zmieniło moje życie. Przez ten czas czerpałam radość z kilkunastu spotkań i ładowałam swoje ‚baterie’ na czas pomiędzy spotkaniami. Zdarzało się, że myślałam co by było, gdybym dokonała innych wyborów, ale doszłam do wniosku, że nie warto. Ułożyło się tak, a nie inaczej – i tak właśnie miało być. To wydarzenie sprzed prawie trzech lat oprócz szczęścia, radości dało mi również kilka znajomości, które naprawdę sobie cenię. Miałam okazję poznać ludzi, z którymi połączyła mnie pewnego rodzaju pasja i zamiłowanie. Razem jest ciekawiej, bardziej.

Niestety od pewnego czasu nasza radość jest mącona. Kiedyś planując kolejny wyjazd myślałam tylko o tym, czy podołam czasowo, teraz jest jeszcze jedno pytanie – o obecność, która niszczy to, co było najważniejsze – poczucie szczęścia. Jeszcze rok temu wydawało się, że Ci którzy są sprawcami radości myślą tak jak ja, jak my. Teraz ja czuję się jak po drugiej stronie. Jakbym to ja robiła coś niestosownego. Zastanawiam się tylko, co się zmieniło przez tych parę miesięcy. Jak to się stało, że te „niestosowne i narzucające się”, stały się cieniem tych, którzy wciąż dają radość. Bo ta radość jest, chociaż mam poczucie, że ktoś mi ją odbiera. Cienie odbierają mi radość, roztaczają krąg nad moim szczęściem i czują się ponad. Bezkarne, utwierdzane w tym, co jeszcze nie tak dawno było niestosowne…

Kompletnie nie wiem, co mam zrobić i czy w ogóle robić cokolwiek… Może Szczęściu nie przeszkadza ten cień? coś jednak musi się wydarzyć, bo tak jak teraz, jest źle. Zbyt wiele myśli kołacze mi się w głowie i to jedno pytanie: „co takiego się stało, że Szczęście opanowały cienie..?”