„Gdy czas kończy się…”

Czas ostatnio bardzo mi ucieka. Galopuje gdzieś przed siebie, wciąż mi go brak, a najgorsze jest to, że zmarnowałam go w swoim życiu już sporo…

Należę do tej grupy ludzi, którzy nie wiedzieli co chcą robić w życiu, nie mają jakichś szczególnych talentów czy zainteresowań, które mogą przenieść na kierunek studiów, pracę. Od zawsze pasją była muzyka, ale ani śpiewać, ani grać na niczym nie potrafię. W ogóle świat kultury mnie pociągał. Pracę maturalną z polskiego udało się podciągnąć pod zainteresowania i pisałam o tekstach polskich piosenek. Studia: kierunek wybrany nie dlatego, że mnie pasjonował, ale poniekąd ktoś mnie zainspirował… Będąc na trzecim roku wiem, że to nie studia dla mnie. Totalnie do mnie nie pasują – w każdym teście mi to wychodzi. Gdybym dzisiaj stała przed wyborem studiów i wiedziała to, co wiem dzisiaj, dokonałabym innego wyboru. Z drugiej jednak strony pozostaje pytanie: czy wtedy spotkałabym na swojej drodze takich ludzi, jak tu? Nie wiem i raczej się nie dowiem.

Mówi się, że przed młodymi ludźmi świat stoi otworem, ale czasami jest za późno. Nie chcę zmarnować tych trzech lat, z drugiej strony wiem, że praca w zawodzie mnie zamęczy. A nieubłaganie zbliża się ten moment. Czeka mnie praca i studia zaoczne: prawdopodobnie, bo albo sobie na nie zarobię, albo nie pójdę wcale. Ostatnio pociesza mnie trochę fakt, że po licencjacie na moim kierunku, mogłabym pójść na ten, który byłby bliższy moim zainteresowaniom – kulturze. Nawet temat licencjata bardziej nawiązuje do tamtego kierunku niż tego, na którym jestem. Tylko pytanie: co potem? co dalej? Dostałam propozycję pracy po studiach, powinnam się cieszyć, bo wiadomo jak teraz z pracą jest. Tylko, że to wiąże się z powrotem do rodzinnego miasteczka i pracą, która mnie nie pociąga. Mogłabym ciągnąć pracę i studia zaoczne, a po magisterce próbować znaleźć coś związanego z tym kierunkiem, który mnie interesuje, a to z kolei nie wygląda na łatwe. W ogóle życie nie jest łatwe… dzieci spieszą się do  dorosłości, ale nie zdają sobie sprawy, czym ona jest. Wiecznym dokonywaniem wyborów, odpowiedzialnością… nie ma miejsca na beztroskę. Poza małymi chwilami…

W poprzednim wpisie wspominałam o tym, że chcę wyciskać najbliższe miesiące jak cytrynę – po to właśnie, by tych chwil beztroskich trochę przeżyć. Tak więc najbliższe takie chwile: 4 i 5 stycznia… i zrobię to, co obiecuję sobie od jakiegoś czasu. Bo nie chcę później żałować. Żal, to straszne uczucie. Żal, kiedy się czegoś nie zrobiło. Wolę żałować, że coś zrobiłam, niż że nie spróbowałam. Drugi rodzaj żalu, to ten z przysłowia: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Moje oczy ujrzały, sercu żal, ale dopiero we wtorek ten żal ogarnie mnie na całego. Bo było tak blisko, na wyciągnięcie ręki – a niemożliwe do spełnienia. To poczucie, że Oni będą obok, a ja nie będę mogła ich zobaczyć… że Jej nie zobaczę, nie usłyszę, nie powiem, nie nie nie… podwójny ten żal: raz – bo nie zrobiłam jeszcze wszystkiego, jest jedna, mała i ostatnia rzecz, której nie spróbowałam zrobić i nie wiem czy się odważę, a dwa – żal, bo pojawiła się iskierka nadziei i szybko zgasła… wolałabym chyba nie wiedzieć…

A tu nuta, która mnie od wczoraj prześladuje:

Acha, i na koncercie SDMu nie byłam – odwołali, a właściwie przełożyli z przyczyn zdrowotnych wokalisty. Także koncert dopiero 28 lutego 😉

Jakoś leci…

Czas jest nieubłagany. Cokolwiek by się nie działo, on nie baczy na nic i nikogo… pędzi, gdy jest cudownie i wlecze się, gdy chcesz, by coś się skończyło.

Tak oto 2 tygodnie temu bawiłam się cudownie w Sali Kongresowej. Aktorzy genialni! Asia, jak zawsze – niesamowita. Świetny Artur Andrus, Wojtek Kamiński, Wojtek Tremiszewski, itd. No i widziałam na żywo Stanisława Tyma, Andrzeja Poniedzielskiego… cóż za osobowości 🙂 Pięknie było. Śmiesznie było. Te 5 godzin (z mini-przerwą) naładowało mnie niesamowicie. Potrzeba mi właśnie takiej rozrywki, takiego spędzania czasu – z TYMI ludźmi na scenie, bo Oni dają mi niezwykłą siłę i energię… dlatego mam zamiar najbliższe miesiące wyciskać jak cytrynę, bywać tam, gdzie wiem, że bardzo chcę być. Stąd te występy – Hrabi, Spadkobiercy, SDM, znów Hrabi, Raz Dwa Trzy, może w międzyczasie znów Hrabi… bo nie wiem, jak będzie, więc za Nimi i dla Nich – wszędzie i w miarę możliwości moich. Warto. Dla Nich na scenie i poza nią. Dla kilku słów od Asi… warto. W styczniu muszę – chcę! – powiedzieć prosto w oczy, że dziękuję… tak po prostu. Niby nic takiego, ale nie potrafiłam nigdy wydusić tego twarzą w twarz. W styczniu to zrobię. Bo zrozumiałam. Bo mam za co podziękować. Bo nie wiem, jak będzie później.

Różnie.. :)

Daaawno mnie tu nie było. A działo się i tu, i ówdzie 🙂

Po pierwsze mój mały chrześniak już nie jest wcale taki mały… ma już 7 miesięcy. Jak ten czas biegnie…

Po drugie, jestem już prawie na półmetku studiów, zostały mi dwa egzaminy.

W sprawie koncertów nic się nie zmieniło, od maja nie byłam na żadnym, ale to nic, są plany 🙂 Wilki wracają, więc będzie łatwiej, Warszawa się zapowiada, więc może przybędę. Na pewno natomiast zawitam w Bydgoszczy na występ kabaretu Hrabi, co prawda dopiero w czerwcu, ale będę! Nie odpuszczę tak łatwo, tymbardziej że muszę zobaczyć na scenie moją guru kabaretową, Joannę Kołaczkowską. Kobieta od jakiegoś czasu bawi mnie niesłychanie, jej żarty są cudowne, nie wymyśla ich na siłę, po prostu płyną… za Jej sprawą zaczęłam zapoznawać się z produkcjami wytwórni filmowej A’yoy – genialne rzeczy zrobili 🙂

Właśnie obok mnie leży płyta DVD, a na niej „Baśń o Ludziach Stąd” i „Zamknięci w celuloidzie”. „Baśń…” już widziałam – rewelacja, na wieczór planuję „Zamknięci w celuloidzie”.

Odnośnie Joanny Kołaczkowskiej, to oprócz oglądania Jej na scenie uwielbiam Ją czytać. Pisze tak.. że trudno mi to nazwać, ale gdy czytam czy felietony, czy wpisy na blogu, to wiele rzeczy tam opisywanych, daje mi do myślenia. Niektóre wpisy (a może wszystkie?) zahaczają o filozoficzne wręcz, czasem kilkakrotne przeczytanie nie gwarantuje mi zrozumienia „co Autorka miała na myśli”, ale właśnie to jest takie niezwykłe… zmusza do zastanowienia. I w ogóle.

Z racji, że od wczoraj mnie prześladuje, to zarzucę tu. Żebym pamiętała. Że Life może być wonderful.