Look Sharp! O drugiej płycie Roxette.

Kilka faktów dotyczących płyty

Look Sharp!, to drugi studyjny album Roxette, wydany 21 października 1988 roku. Płyta odniosła natychmiastowy sukces komercyjny w Szwecji, zadebiutowała na pierwszym miejscu. W ciągu dziesięciu dni od wydania sprzedało się ponad 140 tysięcy egzemplarzy albumu. Ostatecznie płyta uzyskała w Szwecji certyfikat 6-krotnej platyny.
Był to przełomowy krążek, ponieważ przyczynił się do międzynarodowego rozgłosu
i kariery Roxette. Płyta na całym świecie sprzedała się w ilości 9 milionów egzemplarzy.

Look Sharp! w porównaniu do pierwszego albumu, jest bardziej dynamiczna
i nowoczesna w brzmieniu. Większość utworów jest bardziej rockowa niż w Pearls of passion, a obok nich pojawiają się spokojne i nastrojowe ballady.

Dwoma pierwszymi singlami promującymi album w Szwecji były piosenki Dressed for success i Listen to your heart, które natychmiast w rodzimym kraju duetu stały się hitami, osiągając odpowiednio drugie i trzecie miejsce. Per Gessle i wytwórnia EMI postanowili uczynić Marie Fredriksson główną wokalistką Roxette. Miała ona śpiewać piosenki, podczas gdy jej partner z zespołu je pisał. Dlatego też, jako single wybierali piosenki śpiewane przez Marie.

Pierwszym singlem wydanym we Francji, Niemczech i Włoszech była piosenka Chances, ale nie znalazła się na listach przebojów.

Jak już wspominałam Look Sharp! okazało się przełomem w karierze szwedzkiego duetu. Dotąd znani jedynie w Szwecji, dzięki pewnemu studentowi zasłynęli na rynku amerykańskim. Będący na wymianie student, kupił płytę Roxette i po powrocie do Ameryki, zaniósł ją do zaprzyjaźnionej stacji radiowej. Krążek przeleżał tam kilka tygodni, do momentu, w którym mężczyzna przyszedł odebrać płytę. Dziennikarz oddał mu album, a w tym czasie dyrektor programowy stacji zobaczył okładkę płyty, która bardzo mu się spodobała, bo przypominała okładkę magazynu. Na antenie został odtworzony pierwszy kawałek z płyty, czyli piosenka The look. Natychmiast rozdzwoniły się telefony z pytaniami, co to za piosenka, kto ją wykonuje oraz prośby o ponowne jej odtworzenie. Prezenter rozesłał kopie utworu do innych stacji i tak utwór zyskiwał coraz większą popularność w Stanach.

Piosenka The look znalazła się w pierwszej pięćdziesiątce Bilboard Hot 100, zanim zespół rozpoczął oficjalną promocję. Osiem tygodni później – zajmowała miejsce pierwsze. W ciągu roku, utwór stopniowo stał się światowym hitem, osiągając najwyższe noty w 25 krajach. Przez 6 tygodni był numerem jeden na australijskiej liście singli. Dzięki temu sukcesowi single z płyty (oprócz Chances) zostały ponownie wydane – tym razem już na całym świecie.

Zespół Roxette był nominowany do dwóch nagród Grammis – szwedzkiego odpowiednika Grammy Awards – w 1989 roku, w kategorii Artysta Roku i Najlepszy Zespół Pop/Rock.
Marie Fredriksson i Per Gessle zdobyli odpowiednio nagrody w kategoriach: Najlepsza Wokalistka Pop/Rock i Najlepszy Kompozytor.
Zarówno Roxette, jak i Marie zdobyli w tym okresie liczne nagrody Rockbjörnen. Zostali nagrodzeni w kategorii Najlepszy Szwedzki Album i Najlepszy Szwedzki Zespół na ceremonii w 1988 roku, a drugą nagrodę zdobyli w następnym roku. Marie Fredriksson zdobywała nagrodę jako Najlepsza Szwedzka Wokalistka przez cztery kolejne lata z rzędu: w roku 1986, 1987, 1988 i 1989 (co do dziś stanowi rekord w ilości zdobytych nagród).

O piosenkach

The look

Czwarty singiel i piosenka przełomowa w karierze zespołu. Per Gessle, jak sam mówił melodię stworzył trzema akordami i jednym palcem. Na syntezatorze z sekwencerem,
z którego dopiero uczył się korzystać.

Piosenka została napisana dla Marie Fredriksson (dlatego w wersji demo, Per śpiewa he’s got the look). Duet próbował nagrać demo z wokalem Marie, ale to nie działało.
Per mówił: To było prawdopodobnie zbyt monotonne. Jej głos potrzebuje większych melodii.
Muzyk opowiadał w wywiadzie, że Marie lubiła demo, ale powiedziała, że nie może zaśpiewać, ponieważ piosenka nie ma melodii. Brzmi prawie jak rap. Następnie dodała: Mogę zaśpiewać partie „na na na” i odpowiedzi w refrenach. I tak też się stało.

Per był przeciwny wydaniu piosenki jako singla, ponieważ to Marie była głównym głosem w zespole. Los chciał jednak inaczej.

Tak historię z piosenką wspomina Per: „Look Sharp!” nagraliśmy w 1988 roku. Na pierwszy singiel wybraliśmy utwór „Dressed For Success”. W Szwecji piosenka stała się wielkim hitem lata 1988. Odbyliśmy wtedy długą trasę po kraju. Kolejnym singlem była piosenka „Listen To Your Heart”. Wtedy zaczęły docierać do mnie pogłoski, że w amerykańskich stacjach radiowych grają nasz utwór. Sądziłem, że chodzi o „Dressed For Success” lub „Listen To Your Heart”, bo te dwie piosenki wyszły na singlach. Nie miałem pojęcia, że chodziło o „The Look”. Piosenka otwierała album, ale wtedy nie była jeszcze wydana na singlu. Po trasie koncertowej pojechałem z dziewczyną na wakacje na Karaiby. Nasz ówczesny manager zadzwonił do mnie i powiedział, że Roxette jest na pięćdziesiątym miejscu listy Billboardu z piosenką „The Look”. Nie uwierzyłem. Przede wszystkim dlatego, że w Szwecji ta piosenka nie była wydana jako singiel. Ponadto pomysł na Roxette był taki: ja piszę piosenki, Marie je śpiewa. A jak wiadomo w „The Look” śpiewam głównie ja. Dlatego też było to absolutne zaskoczenie. Oczywiście szybko to sprawdziłem i okazało się , że naprawdę piosenka była na liście. Nadal jednak trudno było mi w to uwierzyć. Do dziś nie mieści mi się w głowie, że byliśmy z „The Look”, a później z kilkoma innymi piosenkami, na pierwszym miejscu listy „Billboardu”.

W innym wywiadzie Per Gessle mówił o utworze: To był oszałamiający dźwięk – dokładnie taki rodzaj zaktualizowanego turbo-popu, którego szukałem. Przyszłość wyglądała tak jasno, że musieliśmy nosić ciemne okulary. 😎

Osobiście bardzo lubię ten kawałek, jednak nie jest na topie moich ulubionych z płyty, między innymi dlatego, że główny wokal należy tu do Pera (ale nie wyobrażam sobie, żeby Marie mogła ją śpiewać). Chociaż to ona, wyśpiewując She’s got the look nadaje
w mojej opinii całej mocy.
Uwielbiam muzyczny wstęp – ową przygrywkę, która przewija się co jakiś czas
w piosence – świetna robota i nadaje rockowego pazura!
Bardzo znanym motywem z piosenki jest wspominana wcześniej partia „na na na”, brzmi super w wersji studyjnej, ale na koncertach to petarda, kiedy publiczność śpiewała razem z zespołem. No i dodatkowo ta pauza, kiedy na chwilę milknie muzyka, by potem znów ruszyć!
Trzeba przyznać że ten kawałek got the look. Ma to coś.

Dressed for success

Również singiel promujący album.

Tutaj mamy niezaprzeczalnie jeden z najbardziej charakterystycznych początków, po którym nie można mieć wątpliwości o jaki utwór Roxette chodzi – to cudowne zawołanie Marie: „yeah yeah yeah!”
Wielbię wszystko w tym wykonaniu – co tam syntezator, jest fajna linia basu, rytm nadawany przez gitarę i chyba proroczy tekst, bo w końcu było i strojenie się i sukces!
Główny wokal – drapieżny, nieco gniewny i wchodzący w wyższe rejestry – należy tu do Marie, ale atutem piosenki jest dialog między duetem – Per podrzuca pytania, a Marie mu odpowiada. Uwielbiam takie ich wzajemne zagrywki w piosenkach:

Whatcha gonna tell your brother? – Oh, oh, oh
Whatcha gonna tell your father? – I don’t know
Whatcha gonna tell your mother? – Let me go!

Ciekawe jest również to, w jaki sposób piosenka została nagrana w studio. Tak Marie mówiła o procesie nagrywania: Byłam wściekła po wyjściu ze studia. Cała sesja nagraniowa poszła nam źle, kłóciliśmy się o to, jak powinna brzmieć warstwa instrumentalna. Kiedy piosence zmieniono tonację, myślałam, że padnę – ciężko to było zaśpiewać. Ale dopięłam swego, cały mój wokal nagraliśmy za jednym zamachem.
Marie mając dość spierających się muzyków, po prostu weszła do studia i pokazała im JAK należy zaśpiewać tę piosenkę. Potem już nikt o nic się nie spierał.

Nie mogę nie wspomnieć oczywiście o tym, jak ta piosenka wyglądała na scenie. Podczas jednej z pierwszych tras Roxette, piosenka ta otwierała koncerty. Na jednym z takich występów, Marie wyszła na scenę w czarnych włosach – fani sądzili, że znów zmieniła ich kolor, aż do momentu, w którym chwyciła od góry włosy i pociągnęła – w ręku została czarna peruka, a na głowie charakterystyczny platynowy blond! Zespół sobie grał, a Marie podeszła do lustra na scenie i jak gdybyby nigdy nic, układała swoją fryzurę – w końcu stroiła się na sukces! Przyznać tutaj należy, że miała świetne umiejętności gry scenicznej. Kochała scenę, a scena kochała ją. Podczas każdego innego występu przy tej piosence, Marie zawsze zmieniała coś w swoim stroju – zakładała koszulki, nakrycia głowy (czasem pożyczane od fanów), wierzchnie okrycia itp.

Sleeping single

To nieco spokojniejsza kompozycja. Słychać tutaj saksofon na samym początku. Lubię linię basu, do tego ciekawy gitarowy riff. Dzięki temu, że w warstwie muzycznej jest troszkę spokojniej, można się bardziej skupić na samym wokalu Marie, który w tym kawałku jest naprawdę mocny. Bardzo lubię ten moment, kiedy Marie wyśpiewuje francuskie słowa toujours l’amour, ale prawdziwe emocje słychać w słowach I would die for you – gdzie głos Marie prawie się załamuje. To była wielka jej umiejętność – opowiedzieć piosenkę i włożyć w nią siebie i swoje emocje. Nie odśpiewać, ale zaśpiewać tak, że słuchacz wierzył w jej każde słowo.

Paint

Pojawia się kawałek, w którym podobnie jak w The look pierwsze skrzypce gra głos Pera – czy może inaczej – Per śpiewa więcej tekstu, bo znów refren należy do Marie i to po tym refrenie pokochałam piosenkę. Marie delikatnie i zmysłowo śpiewa:

Paint… me right.
Can you feel the heat in me tonight?
Oh I,
I’m the pearl…
Paint your love all over my world
.

To właśnie podział piosenki na zwrotki śpiewane przez Pera i refren Marie stanowi siłę utworu. Lekka chrypa, niska barwa męska oraz delikatność i zmysłowość kobiecego głosu – połączenie idealne.
Polecam do tego oglądanie video, zmontowane przez fana, z koncertu w ruinach zamku w Borgholmie. Widać tam, jaką świetną interakcję między sobą mieli Marie i Per. No i ta zmysłowość Marie… oprócz usłyszenia jej w głosie, można ją zobaczyć.

Dance away

Popowo-rockowy skoczny utwór, który od pierwszego wysłuchania uwielbiam. Wokal płynie swobodnie, a Marie bawi się tutaj swoim głosem i pokazuje przeróżne jego barwy – od mocnego, drapieżnego, po subtelniejszy. No i te jej wokalizy w refrenie –
w zwykłym zaśpiewanym przez nią słowie oh – jest cała paleta barw i możliwości, jakie w niej drzemały.

I can see him dance away now
oh oh oh – oh oh oh oh.

Nic tylko bujać się w rytm, a potem puścić od początku raz jeszcze.
Do piosenki również zrobione jest video z koncertu na zamku w Borgholmie (właściwie pod koncertowy występ podłożono studyjną wersję piosenki, ale i tak bardzo je lubię).

Cry

I mamy odskocznię od poprzednich żywszych piosenek. Jest ballada. Choć tekst nie napawa optymizmem, to w połączeniu z muzyką, wcale nie jest to utwór przygnębiający.

Muzykę do piosenki napisali wspólnie Per i Marie (podobnie jak w poprzedniej – Dance away). Słychać tu perkusję, pianino i powraca też saksofon.

Lubię taki klimat w piosenkach, nie ma tu jakiejś specjalnej energii i nie jest to piosenka, która wpadnie w ucho, jak typowe rytmiczne i skoczne kawałki, ale takie utwory mają inne zalety. Na pierwszym planie wtedy jest wokal i tekst. A zarówno jedno, jak i drugie, w tej piosence broni się znakomicie. Marie znowu może pobawić się głosem, choć wydawałoby się, że piosenka płynie jednostajnie i nic się w niej nie powinno dziać. Dzieje się właśnie dlatego, że głos stanowi dodatkowy instrument. Muzyka płynie swoim rytmem, a Marie prezentuje odcienie swego głosu.

Chances

Czas na pierwszy singiel, promujący płytę (była to jedna z trzech piosenek na płycie, którą Roxette nagrało w studio w Londynie). Żal ogromny, że nie odniósł większego sukcesu, bo ja go uwielbiam. Było tu wszystko, co singiel mieć powinien – nośna melodia coś a’la disco z lat 80-tych plus świetne rockowe brzmienie, wpadający w ucho refren.

Perkusja nadaje rytm przez cały utwór, ale także w końcu pojawia się solówka na gitarze! Bardzo lubię refren, do którego włącza się Per, ale szczególnie upodobałam sobie ten moment, kiedy Marie śpiewa:

Take on me
Like the river will lead the water to the sea
Take on me, take your chances on me

Jeden z moich ulubionych kawałków z teledyskiem, który bardzo lubię (choć naprawdę na tej płycie ciężko wybrać ulubioną piosenkę, bo każda jest świetna).

Dangerous

Jest kolejny singiel i hicior zespołu. Bardzo charakterystyczny. Dużo gitary i gitarowych solówek – muzycy świetnie prowadzą jakby dialog za pomocą tych instrumentów. Jest też harmonijka ustna.

Tekst nie jest trudny, szybko wpada w ucho, co dawało też efekty na koncertach.
Marie z Perem po równo śpiewają, co także urozmaica całość piosenki – mają miejsca na solówki, ale także śpiewają wspólnie.

I znowu mamy teledysk nagrywany podczas koncertu w ruinach zamku w Borgholmie. Duet pokazany jest w nim podczas próby, koncertu, a także za kulisami. Widać prawdziwą radość Marie i Pera podczas tych sfilmowanych momentów. Zespół ma ze sobą kontakt na scenie, Marie bardzo dużo tańczy, skacze i biega, wchodzi w interakcje
z Perem oraz innymi muzykami, którzy są na scenie. Dla mnie takie teledyski, które pokazują muzyków na scenie, są świetne, bo w nich widać żywą radość z grania.

Half a woman, half a shadow

Bardzo przyjemna piosenka, rytmiczna od samego początku, słyszalna w tle linia basu i perkusja, które nadają rytm. Głos Marie tutaj ma wiele odcieni, bo raz śpiewa wyżej, raz niżej, do tego chórki robi dodatkowo, więc świetnie nachodzi na siebie i przenika się jej głos z… jej głosem 😛 Pod sam koniec gdzieś w tle chyba i Per jest słyszalny. Uwielbiam jak Marie śpiewa tutaj długie dźwięki. Wyciąga je naprawdę świetnie.

View from a hill

Nie wiem dlaczego, ale tę piosenkę słucham najrzadziej. Jeśli leci cała płyta, to ok, ale jeśli wybieram poszczególne piosenki z różnych płyt, to zauważyłam, że View from a hill nie wciągam na listę.

Błąd. Mój błąd i go poprawię 😉 W piosence znów słychać saksofon, który nadaje fajnego klimatu.

I jest tutaj to, co uwielbiam – czyli znowu Marie z Perem mają dialog w piosence:

Per: What did you gain from love?
Marie: Don’t ask me!
Per: All for the cheapest thrill…

Nie wiem które z nich decydowało o podziałach w piosenkach, ale te ich dialogi, to mistrzostwo. Najpierw w Dressed for success, teraz tutaj. Ogólnie wolę te piosenki, gdzie Marie przeważa (najlepiej jej solówki, chociaż duety ich też lubię), ale jeżeli Per pojawia się w kilku linijkach, to to są świetne momenty i nadają smaczków piosence. Szczególnie jeżeli Per śpiewa to tym swoim niskim, chrypiącym głosem.

(I Could Never) Give You Up

Kocham tę piosenkę. Per jest tutaj wiodącym głosem, ale w refrenach Marie robi mu piękne echo, powtarzając frazy, które on śpiewa. Przepiękny tekst o oddaniu drugiej osobie i tym, że bez względu na wszystko jedno nie zrezygnuje z drugiego i nie podda się. Jak dla mnie, może to nawet być piosenka o ich przyjaźni, w końcu każdy może sobie interpretować to jak chce. Ogromny plus za gitarową solówkę. Gitara to jeden z moich dwóch ukochanych instrumentów, a ta tutaj pięknie brzmi.

Shadow of a doubt

Dość mocny, rockowy utwór. Bardzo lubię muzykę, jest tu jakiś czający się niepokój. Perkusja nadaje specyficzny nastrój i po raz kolejny pojawia się saksofon. Widać, że korzystali z tego, że mieli w studiu saksofonistę i wykorzystali go w kilku kawałkach. Bardzo na plus.

Jest to kolejna solówka Marie, chociaż gdzieś tam przebija się w tle głos Pera. Ulubionym momentem jest, gdy Marie śpiewa:

What’s lost could be found

Z jednej strony tchnie optymizmem, z drugiej dobrze wiemy, że nie wszystko, co utracone, można znaleźć…

Listen to your heart

To ostatnia piosenka na płycie i hicior nad hiciory. Chyba każdy kto usłyszy nazwę Roxette, od razu pomyśli o tej piosence. Już sam początek grany na pianinie jest tak charakterystyczny, że od razu wiemy, z jakim utworem szwedzkiego duetu mamy do czynienia.
Piosenka została również nagrana w hiszpańskiej wersji jako Habla el corazon. Wydano ją na płycie Baladas En Español z innymi piosenkami Roxette, nagranymi po hiszpańsku.

Przepiękna rockowa ballada, z tekstem o czymś.
Tak Per pisał o piosence w The RoxBox Roxette 86-06: Tekst odnosi się do moich przyjaciół z Halmstad. Po długim niespokojnym związku małżonkowie zdali sobie sprawę, że ich związek jest bliski rozpadu. Mój przyjaciel bardzo przeżywał rozwód
z żoną, zwłaszcza, że mieli dzieci. Napisałem tekst Listen To Your Heart, aby podtrzymać go na duchu i doradzić, by słuchał głosu serca i zrobił to, co konieczne. Tak się stało. Rozstali się. On dzisiaj jest w innym związku, ma trójkę dzieci. Kiedy piosenka weszła na listy przebojów w USA, ten przyjaciel zadzwonił do mnie i powiedział: „Wspaniale! Ty, ja i Marie mamy numer jeden w Stanach!” To było bardzo zabawne.

Ale kiedy Marie śpiewa z wielką pasją słowa „Love falls apart” (Miłość się rozpada) to stają się one jej własną historią. Historią, do której wszyscy słuchacze mogą się odnieść i identyfikować z nią.

Muzykę do utworu napisał Per we współpracy z byłym gitarzystą Gyllene Tider – Matsem „M.P.” Persson’em. Gessle mówił, że piosenka powstała prawie jako żart: Kiedy nagraliśmy „Look sharp!”, numer 1 w USA był jeszcze tak daleko, że jedyne co mogliśmy, to tylko o tym żartować. ‚Listen to your heart’ to jedyna tradycyjna rockowa piosenka na tym albumie i postanowiliśmy zrobić ją tak amerykańską, jak to tylko możliwe – tak jak zwykle brzmi numer 1 w USA.

I chyba się udało. Piosenka szybko poszybowała na pierwsze miejsce list przebojów, najpierw w Szwecji, a w listopadzie 1989 r. w Stanach i Kanadzie. Utwór był pierwszą piosenką, która osiągnęła numer jeden w Stanach Zjednoczonych bez wydanego na rynku 7-calowego singla. W Polsce piosenka również była na pierwszym miejscu w radiowym notowaniu Listy Przebojów Trójki w grudniu 1989 r.

Marie miała okazję pokazać się głosowo wykonując tę przepiękną balladę. Wszystkie jej wokalizy, wszystkie długie dźwięki, chórki, które zrobiła – wokalne mistrzostwo ❤️.
Do tego piosenka ma świetny teledysk zarejestrowany podczas koncertu Roxette w ruinach zamku w Borgholmie. Marie wygląda obłędnie w czarnej obcisłej sukience, kiedy przechadza się boso po scenie.
Kocham moment, kiedy Marie schodzi z podwyższenia i idzie w kierunku przodu sceny. Po chwili Per z gitarą pojawia się obok niej. Wymiana spojrzeń i uśmiech. Następnie Per przyklęka, a moment później Marie, wspierając się na jego ramieniu, robi to samo. Magia. Całe video takie jest.

Po wydaniu teledysku, Marie otrzymała od fanów mnóstwo par butów. Potem, także po latach, niejeden raz wychodziła na scenę boso – zarówno na solowych koncertach,
jak i z Roxette – również wtedy, kiedy z powodu choroby, na scenie siedziała na specjalnym krześle. Po prostu bardzo to lubiła.

Piosenka oczywiście była stałym punktem na koncertach. Zespół wykonywał ją w różny sposób – z całym aranżem i zespołem, ale także przy akompaniamencie jednej gitary. Wtedy na scenie zostawali tylko Marie i Per. Jej głos i jego gitara.

Bonusy z reedycji płyty z 2009 roku

Look sharp! doczekała się kilku wznowień. Ja mam reedycję z 2009 roku, na której znalazły się 3 bonusowe piosenki. Cieszę się z nich, ponieważ bardzo lubię te bonusy,
a dzięki nim mogę dłużej cieszyć się płytą i muzyką.

The voice

Piękna piosenka z pięknym tekstem. Od pierwszej do ostatniej nutki. Jest to kolejny utwór, śpiewany wyłącznie przez Marie, co stanowi raczej atut, w końcu takie było założenie dla zespołu, że ona śpiewa, Per pisze. Tutaj to działa znakomicie, bo trzeba przyznać, że to perełka pod względem tekstowym i wokalnym.

And the voice is carrying the love you have lost

One Is Such A Lonely Number

Nagranie demo z września 1987. Główny wokal należy do Pera, Marie słychać w tle w trakcie zwrotek i drugiej części refrenu. Przyjemna, rytmiczna, buja, wpada w ucho – refren od razu mi się wkręcił. Często wrzucam ją na listę do słuchania.

One – is such a lonely number, to make the world go round.
Three – is just a little too much to touch, now honey
To make the world go round and round and round.
One – is such a lonely number
.

Don’t Believe In Accidents

Tutaj mamy nagranie demo z wiosny 1988 roku.
Piosenka zaczyna się perkusją i chyba syntezator tam jest, w każdym razie lubię tę melodię. Znowu Per śpiewa (jak zwykle w demo), ale Marie się przebija w refrenach. Żal, że to tylko demo, bo po obróbkach mogli z tego zrobić bardzo fajny duet. Refren chwytliwy, kawałek bardzo lubię.

I want your love
of flesh and blood
hey you!
This was really meant to be
It’s for sure our destiny
Making lovers out of friends
I don’t believe in accidents


Look sharp! to przełomowa płyta, którą zespół zasłynął na świecie, ale także na tym albumie pokazali swój charakter i kierunek, w jakim muzycznie miał iść zespół.
Popowo-rockowe brzmienia, gitara. Na płycie jest wiele hitów, które zespół grał na koncertach przez lata i z którymi będą kojarzeni zawsze, a to i tak kropla w ich całym dorobku, bo przebojów mieli dużo, dużo więcej.

Roxette – Listen to your heart (official video)
Roxette – Marie & Per
Roxette
Roxette
Roxette

„Pearls of Passion”. O pierwszej płycie Roxette.

Zaczynam na moim blogu podróż płyta po płycie zespołu Roxette. Nie wiem jeszcze, czy zajmę się tylko albumami studyjnymi, czy być może pojawi się też coś o kompilacjach/boxach/DVD.

Pearls of Passion

Pearls of Passion, to debiutancki album zespołu, wydany 31 października 1986 roku w Szwecji (i Kanadzie). W rodzimym kraju duetu odniósł sukces, plasując się na drugim miejscu na listach przebojów.

Trochę historii o tym, jak dwoje artystów, którzy osobno odnieśli sukces w Szwecji, połączyło swe siły

Zanim powstał zespół Roxette, Per Gessle i Marie Fredriksson mieli ugruntowaną pozycję na szwedzkim rynku muzycznym.

Per Gessle wraz ze swoim zespołem Gyllene Tider wydał trzy albumy, które były numerami jeden w Szwecji na początku lat 80-tych. Zespół rozpadł się w roku 1984, a solowe płyty Pera (Per Gessle z 1983 oraz Scener z 1985) nie powtórzyły już sukcesu albumów Gyllene Tider, zawodząc komercyjnie. Scener uplasował się dopiero na 39-tym miejscu na liście. Sprzedało się mniej niż 20 tys. egzemplarzy, podczas gdy debiutancki album Gyllene Tider – to 400 tys. sprzedanych płyt. Per Gessle przyznał później, że jego umowa z wytwórnią płytową EMI Sweden bliska była rozwiązania po wydaniu drugiego solowego albumu.

W międzyczasie, umowę z EMI podpisała Marie Fredriksson, wydając dwie płyty Het vind w 1984 roku i Den sjunde vågen w 1986 roku. Obie odniosły sukces, tak samo jak pochodzące z nich single.

Dyrektor wytwórni EMI Sweden – Rolf Nygren, namówił Pera Gessle, aby ten przetłumaczył na język angielski piosenkę Svarta Glass (Czarne szkło – w wypadku piosenki Czarne okulary). Gessle napisał piosenkę dla szwedzkiej wokalistki – Pernilli Wahlgren – ona ją odrzuciła, ale zaoferowała piosenkę swojemu bratu Niclasowi Wahlgren’owi, który nagrał własną wersję.

Kiedy Gessle napisał angielski tekst (Neverending love), dyrektor wytwórni zasugerował mu, aby nagrał ją w duecie z Marie Fredriksson. Piosenka (wydana w lipcu 1986) została pierwszym singlem zespołu Roxette, osiągając trzecie miejsce na liście Swedish Singles Chart. Po jej nagraniu, na prośbę wytwórni EMI, anulowano szwedzką wersję piosenki nagraną przez Niclasa Wahlgren’a. 

Singiel miał być wydany wyłącznie poza Szwecją, ponieważ wytwórnia obawiała się, że zakłóci on rozwijającą się karierę solową Marie Fredriksson. Ostatecznie wytwórnia EMI zmieniła zdanie, jednakże na okładce singla zabrakło zdjęcia Pera Gessle i Marie Fredriksson.
Do piosenki powstały dwa teledyski: pierwszy w 1986 roku z rudowłosą Marie, drugi rok później.

Po sukcesie singla, duet postanowił nagrać cały album. Sesja płyty Pearls of Passion trwała całe lato 1986 roku.
Per Gessle w 1997 roku, przy okazji reedycji krążka, wspominał: „Z kompozytorskiego punktu widzenia to było absolutne niebo – mieć możliwość pracy z kimś takim jak Marie. Jej wspaniały głos naprawdę sprawił, że te piosenki stały się tak niesamowite.”

Okładka singla Neverending Love

Trochę subiektywnie o płycie i piosenkach

Swoją przygodę z poznawaniem i zakupem płyt Roxette zaczęłam od początku ich dyskografii. Wspomnę tu tylko, że zespół znany mi był odkąd pamiętam, w tym sensie, że kojarzyłam nazwę, wiedziałam, że duet pochodzi ze Szwecji oraz znałam sporą część singli i teledyski do nich. Nigdy natomiast nie zapoznałam się z ich muzyką szerzej (stało się to niestety dopiero po śmierci Marie Fredriksson).

Album Pearls of Passion pokochałam od pierwszego wysłuchania. Zanim dotarła do mnie moja własna płyta, męczyłam Spotify i zaznaczałam piosenki, które mi się podobają… okazało się, że prawie całość zaznaczyłam. Ta płyta różni się od późniejszych albumów Roxette, jest trochę jak taki nieoszlifowany diamencik (albo tytułowa perła). Jeśli miałabym ją jakoś określić, to powiedziałabym, że to płyta bardzo wyrównana pod względem muzycznym. Uważam to za zaletę. Piosenki płyną jedna po drugiej, ale nie zlewają się w jedno. Każda ma w sobie coś charakterystycznego, nie ma tu czasu na nudę, mimo braku swego rodzaju podziału na ballady czy mocniejsze rockowe piosenki. Utwory są melodyjne i w większości bardzo energetyczne (aż chce się tupać i tańczyć do nich).

Nie będę opisywać każdej piosenki z osobna, ponieważ jak już wspomniałam, płyta podoba mi się w całości. Mam oczywiście swoje ulubione piosenki i o nich wspomnę. Jeśli chodzi o mniej lubianą, to jest to tytułowa Pearls of passion. Przekonuję się do niej, ale pośród całej reszty na płycie, ta jedna wypada nieco gorzej od pozostałych.

So far away

Jest to pierwsza piosenka z albumu, którą słyszałam. W ogóle jest jedną z pierwszych, które poznałam poza singlami. Gdzieś pośród komentarzy pełnych żalu i bólu po śmierci Marie, ktoś wspomniał właśnie o tej piosence. Wysłuchałam jej i od samego początku przepadłam. Głos Marie niesie się w refrenie z niesamowitą mocą, piękna muzyka i tekst dopełniają tego obrazu, który Marie przedstawia swoim głosem.

Neverending Love

Pierwszy singiel, od którego wszystko się zaczęło. Uwielbiam ten kawałek, kocham teledysk – Marie i Per tacy młodzi, radośni i uroczy. Piosenka energiczna, aż chce się do niej potańczyć. Głosik Marie jest jednocześnie delikatny i mocny, wybija się ewidentnie. Bardzo fajne tło robi Per swoim głosem – współgrają idealnie. Wszystko mi się w niej podoba. Nie dziwi, że w Szwecji szybko zaskarbiła sobie serca słuchaczy.

Call of the Wild

Jeden z lepszych kawałków śpiewanych przez Pera i jeden z moich ulubionych z całej płyty. Wiadomo, że to Marie w tym duecie jest tą, która ma głos i umie śpiewać, ale tutaj Per jest genialny! To była chyba pierwsza piosenka, po której inaczej zaczęłam patrzeć na piosenki, które on śpiewa. Pierwsze, co przykuło moją uwagę, to refren. Muzycznie bardzo do mnie przemawia – rytm, który nadaje perkusja, Per z tym swoim głębokim głosem świetnie współbrzmi z gitarą w tle, no i Marie delikatnie to wszystko dopełnia. Majstersztyk, panie G.

Mogłabym tu wspomnieć jeszcze kilka piosenek, ale o każdej z nich pewnie napisałabym podobne słowa. Na uwagę zasługuje też From one heart to another. To już nieco spokojniejszy utwór. Piękny duet Pera i Marie. Lubię ballady, a tę piosenkę chyba można balladą nazwać. Oboje brzmią świetnie – w wersach swoich i wspólnych. Do tego tekst jest ładny.

Oczywiście nie można zapomnieć o It must have been love (Christmas for the broken hearted) – piosenka dodana jako bonus na płytę w 1997 roku. Jest to pierwsza wersja piosenki, która później została wykorzystana w filmie Pretty Woman. Różni się jednym słowem w tekście (zmieniono „hard Christmas day” na „hard winter’s day”). Tytuł skrócono do It must have been love i tak piosenka trafiła do Hollywood, skąd poszła w wielki świat, stając się jedną z najbardziej rozpoznawalnych piosenek zespołu Roxette.
Marie mówiła, że jest to najpiękniejsza kompozycja Pera i jedna z trudniejszych, jakie udało jej się zaśpiewać.
A trzeba przyznać, że śpiewała ją z lekkością i nieziemsko pięknym głosem. A to dlatego, że Per pisząc piosenki dla Marie, doskonale znał możliwości swojej przyjaciółki. Miał dar do komponowania dla niej muzyki i tworzenia tekstów, o których sama Marie mówiła, że są napisane tak, jakby Per czytał w jej myślach.


okładka drugiego singla Goodbye to you
okładka trzeciego singla Soul deep
okładka czwartego singla I call your name
Roxette
Roxette
Roxette

„Czas nie leczy ran. On tylko przyzwyczaja do bólu.”

Marie Fredriksson
Znalezione obrazy dla zapytania: róża emoji

Minęły dwa miesiące odkąd ktoś na górze zdecydował, że zabierze Marie Fredriksson. Może tam była bardziej potrzebna, ale ci którzy pozostali wciąż nie mogą uwierzyć, że tu już Jej nie ma…

Ja też próbuję sobie tłumaczyć, że tam gdzie jest, jest Jej lepiej – bo nie czuje bólu, nie musi już walczyć i zmagać się z chorobą, skutkami leczenia – ale to niewiele mi pomaga. Jest żal i ból, czasem aż ściska w dołku. To i tak nic w porównaniu do tego, co czują bliscy – rodzina, przyjaciele…

Marie wierzyła, więc i ja wierzę, że to wszystko nie było bez powodu. Dostała drugie życie, które wykorzystała do cna, by wychować dzieci, być z bliskimi oraz tworzyć muzykę i występować dla publiczności. Było w niej tyle ciepła, pokory, dobra i miłości. Była inspiracją dla wielu ludzi – nie tylko artystów, ale zwykłych ludzi, którzy patrzyli na jej zmagania i znajdowali w sobie siłę, by sami walczyć ze swoimi trudnościami.

Wierzę, że tam gdzieś, przechadzasz się boso po plaży, przy szumie morza. Masz tam domek, o którym marzyłaś i swoim głosem dajesz radość tym, którzy nie mogli usłyszeć Cię tutaj.

Zawsze w sercu i pamięci, Miss Effe 🌹🌹🌹

Marie Fredriksson
Marie Fredriksson
Marie Fredriksson
Marie
Marie Fredriksson

Things will never be the same…

Minął już tydzień od odejścia wokalistki zespołu Roxette – Marie Fredriksson.
Od momentu kiedy dowiedziałam się, że Marie już nie ma, jakoś w głowie ciągle myślę o tej stracie. Odeszła kolejna Artystka, która mogła jeszcze tu być, a tymczasem zasiliła swym głosem chór innych wspaniałych wokalistów i muzyków gdzieś tam…

Ten tydzień wiele dla mnie zmienił. Nigdy nie nazwałabym się fanką twórczości Roxette, choć znałam kilkanaście piosenek (głównie najpopularniejsze przeboje) i większość z nich lubiłam. Często na jednym z programów muzycznych trafiałam na teledyski zespołu i szczególnie upodobałam sobie tam piosenkę „Crash! Boom! Bang!”.
Po śmierci wokalistki „odkurzyłam” playlistę z ich muzyką, ale także natrafiłam na nowe kawałki. Żałuję, że dopiero teraz dałam sobie szansę na odkrycie niektórych perełek, chociażby „Things will never be the same”, które było tak wymowne, gdy je usłyszałam po raz pierwszy… Pewnie w innych okolicznościach nie poruszyłoby tak mocno, chociaż piosenka jest całkowicie w moim klimacie. Sytuacja jednak sprawiła, że muzyka, słowa i głos Marie przeniknęły mnie i szarpnęły coś głęboko w środku… Bo przecież nic już nie będzie takie samo…

Bardzo wielu innych Artystów odeszło zbyt wcześnie z tego świata.
Zdarza mi się czasem, kiedy słyszę o kolejnej śmierci Artysty, myśleć o tym, kto pozostanie tutaj? Skoro tak wielu wspaniałych ludzi już nie ma. Odchodzą naprawdę utalentowani i to nie tylko z powodu przeżytych lat, ale tacy, którzy mogli jeszcze być tutaj i tworzyć.

Pozostanie po nich muzyka, którą stworzyli i wykonywali. Muzyka, do której w każdej chwili można powrócić. Żyją w swojej twórczości, pamięci i sercach publiczności.

Ja od tygodnia mam na playliście mnóstwo pięknych piosenek, po które pewnie bym nie sięgnęła, gdyby śmierć Marie Fredriksson nie poruszyła czegoś we mnie.
Nie potrafię zrozumieć dlaczego teraz, dlaczego właśnie Ona. Trudno było mi uwierzyć w odejście George’a Michael’a czy Kory, ale to właśnie przy Marie się zatrzymałam. Nie wiem dlaczego, ale nie żałuję. Żałuję, że dopiero teraz.

Mam nadzieję, że Marie jest w miejscu, gdzie nie musi już więcej walczyć i cierpieć.
Być może śmierć będzie tym, czego nie dało jej życie…

Angie Harmon

AngieHarmon_9

Angie Harmon, właściwie Angela Michelle Harmon. Amerykańska modelka i aktorka.

Wczesne życie i kariera

Urodziła się 10 sierpnia 1972 roku w Dallas w stanie Teksas. Większość swojego życia spędziła przed kamerą. Oboje jej rodzice są modelami, więc i Angie wcześnie zaczęła stawiać swoje kroki w modelingu.

Jej matka, Daphne Demar (z domu Caravageli) to Amerykanka pochodzenia greckiego. Ojciec, Lawrence Paul Harmon, ma pochodzenie brytyjsko-holenderskie. Kiedy Angie była mała, jej rodzice rozwiedli się.

Po raz pierwszy, Angie wystąpiła jako niemowlę w „How to Give Your Baby a Bath.” Kiedy miała 15 lat pokonała 63 tysiące innych modelek w ogólnopolskim konkursie na okładkę magazynu Seventeen.

 ee647c810119ec0cc9064b7b10400e75

Młoda Angie:

young21

young

moda_Angela

Angie_young

Po ukończeniu Highland Park High School w Teksasie, w 1990 roku podpisała kontrakt z nowojorskim oddziałem agencji IMG. Zaczęła uczestniczyć w pokazach mody i sesjach zdjęciowych. Ozdabiała pokazy m.in.: Calvina Kleina, Giorgio Armaniego, Donny Karan, Rifata Ozbeka i Valentina.
Wielokrotnie pojawiała się na okładkach niemieckiej i amerykańskiej edycji magazynu Cosmopolitan oraz amerykańskich wydań Shape, Allure i Glamour.
W tym samym czasie, zaczęła uczyć się aktorstwa.

Kariera aktorska

Angie Harmon przeniosła się do Los Angeles w połowie lat 90., by skoncentrować się na karierze aktorskiej. W 1995 roku została „odkryta” przez Davida Hasselhoffa – poznali się podczas lotu międzykontynentalnego. Angie zrobiła na nim wrażenie, więc zaproponował jej rolę prywatnego detektywa w Baywatch Nights (Nocny patrol).

baywatch_nights

Angie Harmon szybko dostała też rolę w krótkotrwałym dramacie C-16: FBI, gdzie wcielała się w początkującą agentkę FBI.

Filmowym debiutem Angie Harmon był niezależny film Lawn Dogs (1997) z Samem Rockwellem. W 1998 r. otrzymała rolę asystentki prokuratora rejonowego Abbie Carmichael w wielokrotnie nagradzanym serialu Prawo i porządek. Pojawiła się również w odcinkach Prawo i porządek: sekcja specjalna.

Angie Harmon on "Inconceivable"

Po opuszczeniu serialu Prawo i porządek w 2001 roku, Angie Harmon próbowała swoich sił w dramacie medycznym w serialu Inconceivable z 2005 roku.
W 2007 r. Harmon powróciła do dramatu kryminalnego w serialu Kobiecy Klub Zbrodni (Women’s Murder Club).  Serial opierał się na książkach napisanych przez Jamesa Pattersona. Angie Harmon zagrała w nim policjantkę Lindsay Boxer. Niestety serial trwał tylko przez jeden sezon.

ANGIE HARMON

Aktorka miała więcej szczęścia w swoim następnym dużym telewizyjnym przedsięwzięciu, jakim był serial Partnerki (Rizzoli & Isles). Wraz z Sashą Alexander stworzyły niezwykły duet zajmujący się sprawami kryminalnymi. Angie Harmon grała detektyw Jane Rizzoli, a Sasha Alexander lekarza sądowego Maurę Isles. Serial zadebiutował w 2010 roku. Angie Harmon była od początku faworytką do roli Jane Rizzoli. Na liście proponowanych aktorek oprócz niej znajdowały się tylko 3 inne nazwiska. Serial ma nadal rzesze oddanych fanów, był bardzo popularny i chętnie oglądany, mimo to, podjęto decyzję o jego zakończeniu. Serial liczy 7 sezonów.

Angie Harmon i Sasha Alexander za swoje role w serialu otrzymały nagrodę People’s Choice Award.

Sa_19_05_10__005

RizzoliandIslesrenewedseason6

efbb4890986c101216dd4284be9a7005

e0f7684a5727bb20ef9f59a6ec261c0a

Zagrała również m.in. w:

  • Dobre rady (Good Advice)
  • Agent Cody Banks
  • Dick i Jane: niezły ubaw
  • Dom Glassów: Dobra matka
  • Decydująca gra (End game)

Role gościnne:

  • Słoneczny patrol
  • Renegat
  • Prawo i porządek: sekcja specjalna
  • Chuck

Wystąpiła w kilku reklamach m.in.: kremu Neutrogena oraz w kampanii społecznej Got Milk? propagującej picie mleka.

Poza aktorstwem Angie Harmon jest aktywna w kilku organizacjach charytatywnych. Wspiera UNICEF, Alliance for Childrens Rights i Children’s Institute.

Życie prywatne

Była żoną futbolisty Jasona Sehorna. Poznali się po meczu futbolowym jego drużyny New York Giants.
13 marca 2000 roku podczas programu The Tonight Show with Jay Leno, w którym była gościem, Jason Sehorn wyszedł na scenę i poprosił ją o rękę. W studio obecny był ojciec Angie Harmon, który dał obojgu błogosławieństwo.
Angie i Jason mają trzy córki: Finley Faith (ur. 14.10.2003), Avery Grace (ur. 22.06.2005) i Emery Hope (ur. 18.12.2008).
W listopadzie 2014 roku, po trzynastu latach małżeństwa, Angie i Jason ogłosili, że są w separacji. Rok później, w grudniu 2015 roku, para rozwiodła się.
Prawdopodobnie powodem była częsta rozłąka małżonków: Sehorn zajmował się córkami w domu w Charlotte, w Karolinie Północnej, podczas gdy Angie pracowała na planie serialu Partnerki na drugim końcu Stanów, w Los Angeles w Kalifornii. Aktorka dzieliła cały swój czas między rodzinę a plan serialu, często latając pomiędzy Karoliną Północną a Kalifornią.

Beztytuu1

Moje pierwsze zetknięcie z Angie Harmon

Pierwszy raz zobaczyłam Angie w roli Jane Rizzoli w serialu Partnerki. Szukałam serialu do obejrzenia, a Partnerki już wcześniej odkładałam. Stwierdziłam, że zerknę na ten, bo znałam jedynie Sashę Alexander, która grała Maurę Isles. Kilka minut pierwszego odcinka wystarczyło, żeby ta wysoka, ciemnowłosa aktorka przykuła moją uwagę. Do tego ten cudowny ochrypnięty głos! Bardzo charyzmatyczna kobieta.

Następnie obejrzałam Kobiecy Klub Zbrodni. Tutaj również zwracała uwagę grą aktorską. Ponadto bardzo polecam komedię Dobre rady. Angie zagrała właścicielkę gazety. W komediach sprawdza się fenomenalnie, ponieważ prywatnie jest osobą bardzo zabawną. W każdej z tych ról, w której ją widziałam podziwiałam jej poczucie humoru – sceny komediowe należą do niej! Nie tylko te, ale jest w nich genialna. Warto też pooglądać sceny zza kulis lub wpadki z planu.

ParisPhotoLosAngelesDay1KXIx3CvD5d8xkacolleagues_spring_luncheon_april_2014_angie_harmon_2AngieHarmon_7z1_4Angie_Harmon1Angie_Harmon_2Angie_Harmon_1

Angie_Harmon

0627837d7025b23504ae751020489a79

* zdjęcia pochodzą z różnych źródeł internetowych oraz portali społecznościowych Angie Harmon.

„Śmierć jest spoczynkiem podróżnego, jest kresem mozołu wszelkiego…” [*]

Odszedł młody człowiek. Nigdy przeze mnie niepoznany, a jednak bliski przez związek krwi.

Nigdy nie uścisnęliśmy sobie dłoni, nie stanęliśmy twarzą w twarz. Nie zatrzymaliśmy się na dłużej, mijając się na ulicy.
Jedyne co mogłam dziś zrobić, to towarzyszyć Ci w ostatniej Twej podróży. Do miejsca wiecznego spoczynku…

Śmierć przyniosła kres Twojemu cierpieniu…
Spoczywaj w Pokoju, A.
Bracie.

[*][*][*]

Beztytuu

Jaimie Alexander

Notka o niedawnym aktorskim odkryciu – Jaimie Alexander.

Trochę historii

Jaimie Alexander (właściwie Jaimie Lauren Tarbush) urodziła się w Greenville w Karolinie Południowej. Kiedy miała cztery lata, rodzina przeprowadziła się do Grapevine w Teksasie.

Jaimie była bardzo aktywna fizycznie od najmłodszych lat. W liceum należała do drużyny wrestlingowej. Pierwsze aktorskie kroki stawiała w teatrze w szkole średniej, traktując to jako zabawę. Jak sama przyznaje, została wyrzucona z teatru, ponieważ nie umiała śpiewać. Wtedy zajęła się sportem.

Półtora roku po ukończeniu Colleyville Heritage High School, Jaimie porzuciła sport i przeprowadziła się do Los Angeles, aby spróbować sił jako aktorka.

Gdy miała 17 lat zastąpiła koleżankę na spotkaniu z przedstawicielami agencji poszukującej aktorów. Tam poznała menadżera Randy’ego James’a, który wysłał jej kilka scenariuszy.

Ma czterech braci: David Curtis Jr., Chance, Matthew (starsi) i jeden młodszy – Christopher Brady.

Ma angielskie, niemieckie, szkockie i szwajcarsko-niemieckie pochodzenie.

Role

Do tej pory najważniejszą (i główną) rolą Jaimie Alexander jest postać Jane Doe w serialu Blindspot: Mapa zbrodni. W tej odsłonie widziałam ją po raz pierwszy.
Serial opowiada o kobiecie, która zostaje znaleziona na Times Square w torbie. Jest zupełnie naga i nie pamięta kim jest. Jej całe ciało pokrywają świeżo zrobione tajemnicze tatuaże. Jednym z nich jest imię agenta FBI, Kurta Wellera, który wraz ze swoją grupą śledczą chce poznać tożsamość kobiety.
Do tej pory wyemitowano dwa sezony serialu, a trzeci będzie miał premierę jesienią tego roku. Prawdopodobnie Jaimie Alexander ma podpisany kontrakt na cztery sezony.

Serial od razu mi się spodobał, zarówno ze względu na przedstawioną historię, jak i sposób odegrania roli Jane przez Jaimie Alexander. Świetnie pokazała na ekranie zagubienie, bezradność i strach Jane. Do tego akcja, dobre sceny walki (ich twórcą jest Airon Armstrong – kaskader, dubler postaci Kurta Wellera i koordynator scen walki w Blindspot). Odkrywanie po kawałku tożsamości bohaterki i innych tajemnic, to bardzo przyjemny sposób na spędzenie czasu.

BLINDSPOT — „Pilot” — Pictured: Jaimie Alexander as Jane Doe — (Photo by: Virginia Sherwood/NBC)

Pierwszą ważniejszą rolą, po której Jaimie została zauważona zarówno przez widzów, jak i krytyków była rola Jessi XX w serialu z 2006 roku Kyle XY. Jaimie dołączyła do obsady od drugiego sezonu i grała w nim już do końca. Za swoją rolę została nominowana w 2008 roku do nagrody Satrurn w kategorii „Najlepsza drugoplanowa aktorka”.

Serial Kyle XY to opowieść o nastolatku, który pewnego dnia budzi się w lesie całkiem nagi. Chłopak idąc przez pobliskie miasto zostaje zatrzymany przez policję. Nie pamięta swojego imienia, nie potrafi mówić. Policja przekazuje go do ośrodka dla nastolatków, gdzie zostaje on zbadany przez psycholog Nicole Trager. Podczas badań lekarskich zauważono u niego brak pępka. Nicole nadaje mu imię Kyle oraz postanawia zabrać go do swojego własnego domu. Nastolatek okazuje się być bardzo uzdolnionym chłopcem – niezwykle szybko uczy się mówić i rozwija swe liczne talenty. Kyle zostaje poddany badaniu tomograficznemu, według wyników którego jego mózg przejawiał nadzwyczajną aktywność.
Jaimie wcieliła się w rolę Jessi, która przyszła na świat w taki sam sposób, jak Kyle i ma takie same zdolności.

W 2011 roku premierę miał film Loosies, w którym Jaimie zagrała Lucy, a partnerował jej aktor i autor scenariusza do filmu Peter Facinelli. Film opowiadał o drobnym złodziejaszku (w tej roli Facinelli), który dowiaduje się, że zostanie ojcem. Jedna jedyna noc z Lucy (i jej następstwo) stawiają go przed wyborami, które zdecydują o jego dalszym życiu.
Film z gatunku łatwych, ale przyjemnych, do tego 27-letnia Jaimie, która zagrała naprawdę dobrze swoją rolę.
Przez kilka lat Jaimie i Peter Facinelli tworzyli parę w życiu prywatnym (a poznali się właśnie na planie filmu).

NEW YORK, NY – JANUARY 10: Actors Jaimie Alexander (L) and Peter Facinelli attend the „Loosies” premiere at the Tribeca Grand Hotel on January 10, 2012 in New York City. (Photo by Neilson Barnard/Getty Images)

Inne role Jaimie wciąż przede mną. Aktorka zagrała m.in. w:

  • Thor i Thor: Mroczny świat – jako Lady Sif.
  • horror Ostatni postój (Rest stop) i Ostatni postój II: Nie oglądaj się za siebie (Rest stop 2) – Nicole Carrow
  • Likwidator (The Last Stand) z Arnoldem Schwarzeneggerem – Sarah Torrance
  • Mordercza miłość (Broken Vows) – Tara
  • Zderzenie – Taylor Dolan

Gościnne role:

  • CSI: Kryminalne Zagadki Miami
  • Kości
  • Siostra Jackie
  • Kamuflaż
  • Pułapki umysłu
  • Agenci T.A.R.C.Z.Y. – Lady Sif
  • Świat w opałach

W 2009 roku wystąpiła w teledysku „Save You” Matthew Perryman’a Jonesa.

Zwróciłam na nią uwagę już w pierwszych chwilach, kiedy pojawiła się na ekranie w serialu Mapa zbrodni. Zarówno w Blindspot, Kyle XY, jak i Thorze gra role silnych kobiet, wojowniczek. To tylko pozory (nie wiem jak w Thorze, bo wciąż przede mną). Jej bohaterki są charakterystyczne, wyraziste, pełne charyzmy, często tajemnicze. Pod płaszczem siły i odwagi kryje się wrażliwość, kruchość, doznane cierpienia i krzywdy. Lubię takie bohaterki, ale tylko wtedy, gdy aktorka potrafi sobie z nimi poradzić. Jaimie to umie. W bardzo przekonujący sposób prowadzi swoje postaci, ukazując ich osobowość, słabości, zalety i emocje. Do tego ma niezwykle interesującą barwę głosu, co tylko dodaje jej bohaterkom wyrazistości.

No i jest piękną kobietą. Moją uwagę zwróciła tym, jak potrafiła ukazać zagubienie Jane, a to zasługa zarówno umiejętności w  stworzeniu postaci, jak i sposobu grania ciałem, mimiką, operowanie głosem i spojrzeniem, które czasami wyrażają więcej niż słowa.

Comeback

Kilka dni temu minął rok od mojego powrotu do świata Kelly.

Ja wróciłam, i Oni też powracają! W maju zagrali trzy koncerty w Dortmundzie w Westfalenhalle, a w przyszłym roku ruszają w europejską trasę koncertową. W Polsce zaplanowane są trzy koncerty w kwietniu – Gdańsk, Łódź i Kraków. Ja swoje bilety już mam, ale wciąż można je kupować tutaj.

Pięknie zapełniona fanami hala w Dortmundzie:

Występy w Dortmundzie zostały zarejestrowane i zostaną wydane na płycie DVD.

Teraz czekam jeszcze na solowe koncerty Patricka w Polsce.

Który Kelly i dlaczego.

Po powrocie do muzyki The Kelly Family i poznaniu szerzej niż 20 lat temu ich twórczości, zdałam sobie sprawę, że znowu mam z piosenkami tak, jak zawsze. Największe hity schodzą na plan dalszy w obliczu tych mniej znanych piosenek. Początkowo omijałam płyty zespołu, wydane przed Over the hump, a teraz to je słucham najczęściej. Uwielbiam Streetlife, WOW czy New World

Jedno się nie zmieniło. Ulubiony Kelly głos. Jak miałam te sześć lat, to był to Paddy. Dlaczego? Jako sześciolatka nie wiedziałam. Pamiętam też moją słabość do Johna. Co sześcioletnie dziecko widziało w tym wówczas „starym” dla niej mężczyźnie? Głos. Santa Maria (na mojej kasecie pominięta w środkowym spisie, dopisana moją sześcioletnią ręką stała się Santa Maryją) była moją ulubioną piosenką (za nią zaraz An angel). To imię Johna usiłowałam pisać na kartce – nadal nie wiem dlaczego czyniłam takie starania, które spełzły na niczym. Okazało się, że ja kontra literka „DŻ” (wszak fonetycznie pisać chciałam), to za duże wyzwanie 😀 

Po tych dwudziestu latach, to nadal się nie zmieniło. Głos i twórczość Patricka są mi najbliższe, ale coś przyciąga mnie nadal do Johna.

Dlaczego John?

Teraz widzę, jakim był (nadal jest) przystojnym mężczyzną 🙂 Do tego jest taki… dystyngowany? Ułożony, grzeczny, taki szarmancki dżentelmen. Jak śpiewa, to jest taki wręcz arystokratyczny. Jako dziecko w specyficzny sposób operował gestem na scenie – trzymał prostą postawę, uniesiona wysoko głowa, dostojnie nią obracał i wodził wzrokiem po publiczności. Do tego gesty dłoni. Zostało mu to do teraz 🙂 Może to w połączeniu z obliczem jego twarzy sprawia, że ma się o nim wrażenie, że jest taki majestatyczny 🙂

Ciągnęło mnie jako dziecko i nadal ciągnie do niego. Uwielbiam jego głos, jest jak balsam. Był drugim Kelly, którego twórczość poza zespołem poznałam. Lubię bardzo kilka piosenek z płyty Tales from the secret Forest, którą wydał razem z żoną Maite Itoiz. Do ulubionych kawałków należą Tears, The force i Corazón Herido. 

Marzy mi się solowa płyta Johna, na której mógłby pokazać, na co go stać. Przy żonie jest trochę stłamszony głosowo i twórczo – takie mam wrażenie, a szkoda, bo marnuje się taki talent. 

Chętnie wybrałabym się też na rock-operę z jego udziałem. Muzycznie są z żoną świetni na scenie. Zatraca się tylko jego głos, no i żal piosenek, które mógłby napisać sam dla siebie, na album solowy 🙂

Uważam, że obok Patricka, John to najlepszy głos w zespole. To jego Santa Maria była moją naj z kasety. Wzruszał mnie tym utworem. Po dwudziestoletniej przerwie, po której wróciłam, John nadal przyciąga. Sposobem bycia, głosem.

Dlaczego Patrick?

O Patricku już dużo pisałam wcześniej. Nie wybrałam go, bo taki był trend, że wszyscy szaleli za nim i/lub Angelo. Jako sześciolatka byłam poza tym szałem. Miałam swoją jedną kasetę, którą w kółko słuchałam i na jej podstawie to Paddy wywindował się na najwyższą pozycję. Chociaż wtedy całą Over the hump słuchałam, wszystko lubiłam bez wyjątku. Santa Maria i An Angel, jak już wspominałam, to były moje ulubione piosenki, za nimi plasował się Joey z The Wolf i Why why why.

Dzisiaj jestem bardziej świadoma tamtych wyborów. Dziecko kieruje się intuicją, emocjami w wyborach. Nie myśli czemu coś mu się podoba i to chyba jest jedna z najlepszych rzeczy. Nikomu nie musi nic tłumaczyć, a i nie da się łatwo oszukać. Podąża za prawdą. Sądzę, że wtedy wyczułam i w Johnie i w Patricku, że są prawdziwi. Bo co ja mogłam wiedzieć o głosach, ich brzmieniu? Nic. Mogła mi się podobać melodia, nastrój piosenki. Dzisiaj słyszę, że to Paddy miał i ma nadal najlepszy głos. Tego mu nikt nie odmówi, bo daje temu dowód na koncertach. John tak samo, ale tutaj mogę się tylko nagraniami posiłkować. 

Patrick od małego miał coś w sobie. Najpierw dziecięcy głosik, którym wyśpiewywał naprawdę mądre teksty, często przy tym płacząc. Wzruszał się, głos mu się łamał, ale śpiewał dalej. Pisał jedne z lepszych, jeżeli nie najlepsze teksty. Nastolatek, śpiewający Crisis, Looking for love czy House on the ocean. Żeby napisać coś takiego, trzeba coś przeżyć. Trzeba być autentycznym. On taki był i nadal jest. 

Do tego ogarniał chyba największą ilość instrumentów spośród całego rodzeństwa. Gitara, fortepian, organy elektryczne, perkusja, harmonijka, kongi, gitara basowa, flażolet (penny whistle). Jako 17-latek zarządzał już rodzinnym biznesem i szefował firmie Kel-Life. Produkował płyty, miał wpływ na dobór repertuaru. Świetnie odnajdywał się podczas wywiadów. Na koncertach zabawiał publicznośc, przedstawiał całe rodzeństwo. Przyszło mu za ten niekwestionowany talent i szalone czasy zapłacić wysoką cenę. Pustka, myśli samobójcze. Depresja.

Na szczęście, Patrick się pozbierał. Sześć lat w klasztorze pozwoliło mu odnaleźć sens, wyciszyć się, zrozumieć kim jest i czego chce. Wrócił na scenę, a ja wróciłam do „niego”. Bo to nadal jest ten głos, to nadal jest ta wrażliwość, to nadal są te emocje. Nie jestem typem słuchacza, którego można zwodzić byle czym. Głos nie musi być krystaliczny, ale z ust musi płynąć prawda. Artysta musi być autentyczny, w tym co robi. On musi czuć, żebym ja mogła poczuć. Swoją muzyką musi dotknąć serca i duszy, ale żeby to zrobić, najpierw sam to serce i duszę musi włożyć w to, co tworzy. 

Pozostali 

Joey nieźle zdzierał gardło na koncertach w rockowych kawałkach. Mogę go chyba postawić obok Johna. Od początku bardzo lubiłam jego Why why why i The wolf. Miał też sporo wspólnych piosenek z Patrickiem. Jego Never gonna break me down  to istne mistrzostwo pod każdym względem. Uwielbiam Flip a coin (tekst wbija w fotel razem z wykonaniem, do tego teledysk) i True love.

Na koncertach zawsze był „dziki” 😛 Prawdziwy typ rockmana. Czasami miałam wrażenie, że jakiś metalowiec w nim też siedzi 😛 Zdzierał gardło, biegał, skakał, a na gitarze elektrycznej wywijał, aż miło 🙂 Przyrównałabym go do nieoszlifowanego diamentu, takiego z rysami i ostrymi krawędziami, ale to jest jego zaletą. Joey jest jakiś taki… nieokiełznany 🙂 Nie krył nigdy, że muzyka nie jest na pierwszym miejscu, głosem też troszkę odbiega od braci, ale ta pewna „szorstkość” dodaje mu uroku. Genialny gitarzysta, showman na scenie, do którego mam wielki szacunek. 

Jimmy ma wyróżniający się głos, rozpoznawalny już od początku. Nie da się go pomylić z innym. Jego Cover the road czy Nanana, to świetne kawałki. Ubóstwiam też Blood. Za całość – cudowną przygrywkę gitary, tekst i wykonanie. Z solowych poczynań Jimma, słuchałam dwóch płyt póki co i kilku piosenek z reszty. Jedyne przy czym się zatrzymałam na dłużej, to Go go go. Tekst. No i emocjonalne wykonanie. I jeszcze Hallelujah. Wkręca się też super-mocne Supersailor! A, no i oczywiście Hold my hand (zestawić mogę z Angelowym You have the place i piosenką Maite We can love – poruszają, zwłaszcza, że są dedykowane komuś z rodzeństwa). 

Z Angelo bywało różnie. Miał wzloty i upadki. Jego poczynań solowych nie śledzę. Słuchałam płyty I’m ready, szczególnie nie wpadło mi w ucho nic, żeby wywołać efekt „Wow! Chcę to mieć/słuchać” (jak to było z kilkoma piosenkami u Johna i Maite). Tekstowo spodobała mi się piosenka You have a place. Poza tym uwielbiam kilka coverów z płyt Mixtape (Johnny B. to mistrzostwo! Do tego In the air tonight, Fields of gold, One i Ain’t no sunshine). Reszty płyt nie znam, mam do nadrobienia. Ominę sobie chyba tylko jego rodzinne projekty, bo kilka razy robiłam podchody, ale niestety jego dzieci nie mają takich talentów jak tatuś, wujkowie i ciotki 😛 

Co do żeńskich głosów, to zawsze były w tyle za męskimi. Wolę po prostu męski wokal. Spośród głosów sióstr Kelly nie umiem wybrać ulubionego. Każda miała w zespole jakąś piosenkę, którą uwielbiam, ale nigdy nie zachwycałam się barwą żadnej z nich. Panowie mieli większe pokłady i możliwości. Johnowi to zostało, Patrickowi nawet się rozwinęło, ma mocniejszy głos. 

Głosu Kathy jakoś szczególnie nie lubiłam. Chociaż z Over the hump pochłaniałam wszystko, wiec także jej Father’s nose. Miała te swoje operowe zaśpiewki i dziwne vibrato. Doceniłam ją za wykonanie Come back to me i You’re losing me. Tak samo bardzo lubię ją w Children of Kosovo i When the last tree… Podoba mi się Only our rivers run free i Yo te Quiero. 

Maite to była iskierka 😛 Żywe srebro na scenie. Pełno jej tam było. Wariowała, tańczyła, biegała, śmiała się 🙂 Z głosem tak średnio na występach, studyjne nagrania całkiem 😛 Przyjemnie się słucha jej kawałków, które miała w zespole. Oh it hurts, What if love i Every baby, to chyba ulubione 🙂 Solowych utworów nie znam, ma za dużo po niemiecku, a tego to ja słuchać nie chcę 🙂 Uwielbiam wspomnianą wcześniej We can love, którą napisała dla Patricka. Wykonanie z Gymnich, na którym roni łzy, mnie też bardzo wzrusza. Zawsze była emocjonalną osóbką 🙂 Polecam też duet z Patrickiem w piosence Sailing z koncertu w Düsseldorfie. Piąte przez dziesiąte rozumiem o czym mówią, ale to nieważne. Da się z reakcji publiczności i samego rodzeństwa wyczytać, że życzliwie żartują. I widać, że są blisko ze sobą.

Patricia ma ładne ballady, przeważnie o nieszczęśliwej miłości. Piękne Please don’t go w duecie z Jimmy’m! Uwielbiam.  Cudowne No one but you – prostota wyznania, ale za to bardzo piękna. Life is hard enough, You belong to me, The Rose – to też bardzo wzruszające piosenki.

Barby. Specyficzny głosik, którego nie sposób pomylić z innym 🙂 Cudowne Like a Queen, wręcz uwielbiam! Ta muzyka, klimat do tego piękny tekst. Teledysk. Wszystko. Wzrusza…

I wanna know is anybody gonna help me when I’m down…

Bardzo lubię jej duet z Patrckiem w Hooks. Ślicznie wyglądała w teledysku, w ogóle uwielbiam go oglądać. No i oczywiście She’s crazy 🙂

The Kelly Family to było moje pierwsze muzyczne zauroczenie. Zaczęło się przez kuzynkę, ale mama pozwoliła mi to rozwijać. Mogła przecież machnąć ręką na jakiś tam kaprys córki, ale Ona kupiła mi Over the hump, a potem jeszcze dwie kasety. Przez lata, gdy w towarzystwie poruszany był temat muzyki, zawsze o nich pamiętałam. Od nich zaczęła się moja miłość do muzyki. Przez cały czas darzyłam ich twórczość sentymentem, wiązały się z nimi wspomnienia z dzieciństwa. Teraz to rozkwita na nowo. I nadal ma wartość. Jest ponadczasowe. Jeżeli ktoś mówi, że to obciach – niech pozna ich teksty, płyty, historię. Tam były wartości, które przekazywali. Dzisiaj w całym showbiznesie tego brakuje. Muzyki w muzyce, dobrych tekstów i autentyczności u wykonawców. Oni to mieli. 

John: 

John Kelly z żoną Maite Itoiz:

Patrick:

Moi dwaj ulubieńcy razem 🙂

 
The Kelly Family
ELFENTHAL – Tears

*wszystkie zdjęcia pochodzą z Internetu (z wyjatkiem małego Patricka – ujęcie z teledysku „Mama”, jest własnym zrzutem z ekranu).

Ruah. Michael Patrick Kelly.

Mam nową płytę Ruah, Michaela Patricka Kelly. Przesyłka szła do mnie tydzień (!). Z Berlina to do mnie rzut beretem, zwykle w dwa dni od wysyłki miałam w domu. Teraz kurier twierdził, że zostawiał mi awizo…cóż. Najważniejsze, że jest.

Przesłuchałam kilkukrotnie, to napiszę co nieco o całości
i poszczególnych utworach.

Prologue

Muzyczny początek, bardzo fajny. Nakładają się tam głosy i słowa wypowiadane przez Patricka i kilka innych osób. Prologue bardzo płynnie przechodzi w Ruah.

Ruah

Znałam wcześniej, i nawet dane mi było usłyszeć na żywo, więc tym bardziej utwór mi się podoba. To co słyszane na żywo, zyskuje w odbiorze i to bardzo. Chociaż w przypadku „Ruah” było tak, że podobała mi się od początku. Uwielbiam moment, kiedy Patrick zaczyna śpiewać: Come and overshadow me…

I Have Called You

Słuchałam przed wydaniem płyty i całkiem mi się podobała. Po pierwsze ta gitara! Po drugie piękny tekst. Odbieram to jako opowieść o bezwarunkowej miłość Boga do człowieka. Ludzie to istoty błądzące, często upadają, a Bóg wzywa ich i podaje im swą dłoń, jako ratunek.
Nie wiem, czy autor to miał na myśli, ale ja to tak rozumiem 🙂

Walk the Line

Wcześniej zanim usłyszałam, zapoznałam się z tekstem. Jest niejednoznaczny i trochę abstrakcyjny, ale spodobał mi się. Pierwsze skojarzenie, gdy usłyszałam Patricka wyśpiewującego słowa, to podobieństwo do Song of the lonely mountain z pierwszej części filmu o Hobbicie. Może to przez nakładanie się głosów. Jest w tym utworze coś niezwykłego i interesującego. Jest rytmiczny. Intryguje, więc mi się podoba. Jest jakiś taki nieoczywisty. Inny. Zdecydowanie będzie wśród ulubionych. 

Don’t Judas Me

Znowu gitara. To słychać najpierw. A potem całość, piękna melodia ze świetnym tekstem 🙂 Idealnie wszystko współgra ze sobą, tworząc jeden z najlepszych utworów na płycie.

Uwielbiam, jak Patrick wyśpiewuje wersy refrenu:

Don’t do this
Don’t Judas me
Don’t do this to me

Jest w nich jakaś moc, błaganie, cierpienie ale też rozczarowanie,
że musi tę prośbę wypowiadać, bo to co złe już się stało.
Po raz kolejny.

Odbieram tę piosenkę jak wyśpiewany żal i smutek, z tego powodu, że człowiek potrafi wobec drugiego człowieka być nieuczciwy. Potrafi dosłownie i w przenośni sprzedać najbliższych, żeby zyskać coś dla siebie. Sądzę, że to też apel człowieka do człowieka, żeby ludzie nie byli dla siebie Judaszami, nie zdradzali, nie kłamali, nie byli fałszywi. 

Seinn Aililiu 

Irlandzki (gaelicki) język, to dziwny język 🙂 Piękne elektryczne brzmienie gitary na początku (brawo Christian), przywołało na myśl Western: południe, piach niesiony przez wiatr 🙂 Potem głos Patricka, wyśpiewujący tekst, który brzmi mitycznie, starożytnie, tajemniczo. Kojarzy mi się to trochę z elfami, czymś mistycznym. Jakieś misterium. Zamykam oczy i widzę piękne krajobrazy: zielone trawy i drzewa, starożytne zamki, mityczne stworzenia…. skojarzenia mam z wioską Hobbitów (podobnie do Walk the line), albo z typowo irlandzkim krajobrazem: soczysta zieleń, skaliste klify, łąki, pastwiska, tereny górskie.

Utwór ma miejsce wśród moich ulubionych. Nie wiem za bardzo o czym mówi tekst, ale to nieważne, bo Patrick głosem i muzyką zbudował tutaj coś, co działa na moją wyobraźnię. Uwielbiam.

Abba! Father!

W ten utwór Patrick dosłownie włożył swoje serce, a dokładniej jego bicie ♥
Cudowny dźwięk, jaki daje ten żywy instrument, wybija rytm całego utworu. Świetny jest moment, kiedy Patrick mocniej śpiewa słowa Abbaaaaaa! Fatheeeeer! wraz z mocnym brzmieniem gitary 🙂 
Coś niesamowitego. Tekstu nie ma za wiele, ale muzycznie i głosowo świetnie wszystko jest zrealizowane. 

Holy

Słyszana wcześniej, ale na płycie wybrzmiała dla mnie na nowo. Naprawdę mi się podoba. Oczywiście znowu gitarę słychać, a ja gitary uwielbiam. Ciekawostką jest to, że piosenka nagrana została w Polsce, w studiu w Gdańsku. Wchodzi ona w skład projektu muzycznego Dekalog, który ma jednoczyć artystów z wielu krajów.
Mają się oni pochylić nad tajemnicą Dekalogu. Każdy z wokalistów, który bierze w tym udział, wybrał sobie jedno z przykazań i do niego miał napisać piosenkę. Michael Patrick Kelly skupił się na drugim przykazaniu Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremo. Tak powstał utwór Holy, gdzie w refrenie słychać to, że Holy is His Name.

Projekt promuje utwór: Decalogue Prologue – I’m the Lord Your God

O prends mon âme

Francuska piosenka. Pisałam już dawno temu, że nigdy nie lubiłam francuskiego. Zmieniło się to parę lat temu. Jeżeli chodzi o tę konkretną piosenkę, to jest w niej coś, co mi się podoba. Jakiś klimat, brzmienie, melodia. Budzi we mnie jakieś skojarzenia i wspomnienia. Nie umiem powiedzieć za co konkretnie, ale ją lubię. Po prostu.
Głos i melodia wiodą mnie od początku utworu do końca. Jest miło, przyjemnie, ale też intrygująco.

Agape

Agape to miłość. Bezwzględna, bezwarunkowa. Najwyższa forma miłości. Miłość Boga do człowieka i człowieka do Boga. W tekście wszystko się zgadza.

Uwielbiam wersję z Dnia Papieskiego 2012 w Warszawie. Ta na płycie jest inaczej zaaranżowana i w inny sposób śpiewana.
Musiałam się z nią osłuchać, żeby nie wracać pamięcią do warszawskiej i nie porównywać. Z każdym kolejnym razem, podoba mi się bardziej. Bardzo podobają mi się skrzypce na początku i na końcu. Lubię ten instrument, gdy jest ciekawie wykorzystany. W tej wersji też dokładnie słychać, że pomiędzy wersami w zwrotkach, Patrick jeszcze wyśpiewuje sobie dodatkowy tekst. Dobrze jest móc to usłyszeć, bo dodaje to według mnie sporo do całego odbioru.

Salve Regina

Natknęłam się w internecie na wersję z koncertu z zeszłego roku, jeszcze zanim płyta do mnie dotarła.
Wykonanie Patricka zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Aranż, melodia, głos. Od razu wpadła mi w ucho i wałkowałam ją po kilka razy z rzędu. 

Ta z płyty zaczęła się pięknie. Delikatnie, gitarowo. Potem doszedł głos. I mimo, że jest to totalnie inna wersja, to podoba mi się bardzo. Tą z płyty i tą wykonaną w Regensburgu traktuję jak dwa odrębne utwory. W studyjnej wszystko płynie delikatnie przez całą piosenkę,
a ja daję się temu nieść. Jest pięknie. Moc pojawia się w wykonaniu koncertowym. Na płycie zabrakło mi tych wersów, które Patrick na koncertach śpiewa po angielsku. Bardzo mi zabrakło.
Tak uwielbiam te słowa:

For mother, father, brother, sister
Their day is gone… 

Pozstaje mi w takim razie słuchać obu wersji. Zawsze to więcej pięknej muzyki 🙂

Podsumowując: Jestem bardzo zadowolona z płyty. Według mnie jest spójna. Przyjemnie mi się jej słucha. Na pewno nie zostanie odstawiona na półkę. Słychać to, że Patrick włożył w nią dużą część siebie. Uwielbiam jego wielowymiarowość, jeżeli chodzi o style
i gatunki w jakich się porusza. Potrafi pięknie pisać o miłości, o Bogu, rodzinie, o życiu, cierpieniu, radości. A do tego zaśpiewać to w sposób prawdziwy. Chciałabym go usłyszeć na żywo w repertuarze z płyty Ruah. Usłyszeć, zobaczyć, poczuć to wszystko. 
Wydaje mi się, że ta płyta i piosenki zyskują pełnię i moc, kiedy słyszy się je live. Głos, muzyka, odpowiednie miejsce.

Muzyka na żywo, to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie, a taka specyficzna, jak religijna, duchowa – to dopiero niezwykłe doznanie
i przeżycie.

Lubię takie klimaty, mimo że nie jestem specjalnie religijną osobą. Zawsze jednak tego typu projekty były mi bliskie (przykład Piotra Rubika: wolę sto razy bardziej jego sakralne płyty, niż te, na których są świeckie piosenki). Sądzę, że z Ruah będzie podobnie. To nie jest płyta, którą się słucha jako podkład czy w tle do czegoś. Trzeba się wsłuchać i skupić, by odebrać to, co Patrick chciał przekazać słuchaczom.

Także do sprzątania zostawiam sobie Human, In Exile czy In Live,
a Ruah zostaje na chwile odpoczynku, zadumy, przemyśleń… tak by zamknąć oczy i dać się prowadzić Artyście…

Salve Regina z koncertu z angielskimi wersami: