Pisałam w poprzedniej notce, że wybieram się na koncert Michaela Patricka Kelly’ego. Jak wszystko co dobre, tak i to szybko minęło. Na szczęście nikt nigdy nie odbierze mi tego, co przeżyłam.
Nie było ważne, że jest duszno i gorąco. Potrafiłam o tym zapomnieć słuchając spokojniejszych i poważniejszych utworów lub bawiąc się do tych bardziej rockowych, czy hitów sprzed lat.
Koncert rozpoczął utwór „Ruah”. Jest to piosenka z kolejnej płyty Patricka o takim samym tytule. Coś niezwykłego. Muzyczny wstęp, klimatycznie śpiewane tytułowe „ruah”, przywołanie „come” i refren…
Potem przyszedł czas na wielkie hity The Kelly Family. Było „Key to my heart”, „Ares Qui”, „Feel in love with an alien”, „One more freaking dollar”. Nie zabrakło oczywiście hitu „An Angel”, który od tego wykonania polubię w nowej wersji. Do tej pory istniało dla mnie tylko oryginalne nagranie sprzed lat. W nowej wersji podoba mi się aranż, szczególnie brzmienie klawiszy, ale całość nie miała tej mocy, za którą ten utwór jako dziecko polubiłam. Teraz mogę powiedzieć, że przyjdzie mi spojrzeć na tę piosenkę z innej strony. W końcu ten Angel też dojrzał, razem z Patrickiem 🙂
Doczekałam się także „Brother, brother”. Bardzo wzruszające. Uwielbiam ten kawałek od samego początku. Na koncertach ma inny wydźwięk, bo ma dodatkową zwrotkę o matce, a do tego jest przemyślanie zaaranżowany, bo gdy Patrick zaczyna śpiewać „Father, father…” muzyka cichnie i zostaje jego głos.
Swoją drogą ciekawe, kiedy siostry doczekają się tej „Exclusive song” 🙂
Jedyne czego żałuję, to że nie zaśpiewał „Thanking Blessed Mary.” Bardzo chciałam ją usłyszeć na żywo. Z płyty „Human” były m.in. moje ulubione „Renegade”, singiel promujący płytę – „Shake Away”, ponadto „Safe hands”, „Happiness”, „Little giants”, „Flag”, które uwielbiam od filmiku z ŚDM oraz cudowne „Hope”. Zabrakło mi „Out of touch”. W sumie co by nie zaśpiewał, i tak zawsze będzie mało 🙂 Na sam koniec było coś po polsku… Barka. Uważam, że to piękny sposób na zakończenie koncertu, właściwie „Barkę” traktowałam jako jego odrębny, ale piękny element. Chór złożony z publiczności i Patrick śpiewający w naszym języku. Idzie mu coraz lepiej 🙂 Podziwiam za odwagę i upór, bo zawsze chciał to zaśpiewać po polsku.
Jeden człowiek – dwa wcielenia: Paddy czy Michael Patrick Kelly?
Paddy, Michael Patrick czy nawet brat John Paul Mary – to nie ma znaczenia. To ciągle ta sama osoba, choć na każdym etapie życia z innymi przeżyciami i inną twórczością. To co pozostaje niezmienne, to wzruszenia, jakie potrafi zapewnić artysta.
Chociaż nie jest to już Paddy-nastolatek, który biega, skacze i tańczy na scenie, to dorosły Patrick również porywa publikę do wspólnej zabawy, śpiewania, skakania. Jednak najważniejszy jest jego głos – jako środek przekazu i ten głos, który zabiera w różnych sprawach, opowiadając o ważnych rzeczach w swoich tekstach. Całe show opiera się na prawdzie i szczerości, które biją od każdego słowa w piosence i pomiędzy nimi. To dojrzałość.
Michael Patrick Kelly nie zgubił prawdy. Z dziecka i nastolatka, który emocjonalnie wykonywał piosenki na scenie, niejednokrotnie płacząc przy tym, wydzierała właśnie prawda. Wiedział o czym śpiewa. Sam to pisał, sam przeżył i chciał się tym podzielić z ludźmi. Może ku przestrodze, może dlatego, że przynosiło ulgę.
Praktycznie od początku miał wiele do powiedzenia w swoich tekstach. Zdarzały się lżejsze i radośniejsze, ale głównie śpiewał o czymś istotnym. Dzisiaj jako dojrzały mężczyzna, ma tych tematów i przeżyć jeszcze więcej. Potrafi je przelać na papier, ułożyć w słowa i nuty. Na scenie przekazuje je publiczności, budując niesamowitą atmosferę.
Zapowiedzi przed utworami również są ważne i pozwalają więcej zrozumieć. Pięknym momentem na koncercie było wykonanie przez Patricka piosenki „Crisis”, na końcu której razem z publicznością nucił melodię, by zakończyć wszystko minutą ciszy, o którą prosił zapowiadając to wykonanie… Utwór ma ponad 20 lat, artysta śpiewał go jako nastolatek z głosem pełnym drżenia od emocji. Dzisiaj ten głos jest już inny i mocny, ale piosenka nadal ma swoją niepowtarzalną moc. Może nawet dla mnie większą teraz, niż kiedy był młodziutkim chłopcem. Wtedy wzruszał łamiącym się głosem i łzami, a teraz siłą i dojrzałością z jaką śpiewa.
Zaklina, czaruje głosem i muzyką. A ja mam nadzieję, że będzie mi dane znów podziwiać na żywo jego występy.
Udało mi się też kupić dwie płyty. Całe szczęście, bo „In exile” albo nie ma albo osiąga horrendalne kwoty, a CD „In Live” też na stronie MPK nie jest dostępne.
Na zdjęciu trofea. Bilet na pamiątkę, dwie płyty kupione po koncercie, jedna wcześniej i koszulka prosto z Berlina 😛

Na koniec nie będzie nic z koncertu, ale właśnie to, czego tak bardzo chciałam „Thanking Blessed Mary”.