Things will never be the same…

Minął już tydzień od odejścia wokalistki zespołu Roxette – Marie Fredriksson.
Od momentu kiedy dowiedziałam się, że Marie już nie ma, jakoś w głowie ciągle myślę o tej stracie. Odeszła kolejna Artystka, która mogła jeszcze tu być, a tymczasem zasiliła swym głosem chór innych wspaniałych wokalistów i muzyków gdzieś tam…

Ten tydzień wiele dla mnie zmienił. Nigdy nie nazwałabym się fanką twórczości Roxette, choć znałam kilkanaście piosenek (głównie najpopularniejsze przeboje) i większość z nich lubiłam. Często na jednym z programów muzycznych trafiałam na teledyski zespołu i szczególnie upodobałam sobie tam piosenkę „Crash! Boom! Bang!”.
Po śmierci wokalistki „odkurzyłam” playlistę z ich muzyką, ale także natrafiłam na nowe kawałki. Żałuję, że dopiero teraz dałam sobie szansę na odkrycie niektórych perełek, chociażby „Things will never be the same”, które było tak wymowne, gdy je usłyszałam po raz pierwszy… Pewnie w innych okolicznościach nie poruszyłoby tak mocno, chociaż piosenka jest całkowicie w moim klimacie. Sytuacja jednak sprawiła, że muzyka, słowa i głos Marie przeniknęły mnie i szarpnęły coś głęboko w środku… Bo przecież nic już nie będzie takie samo…

Bardzo wielu innych Artystów odeszło zbyt wcześnie z tego świata.
Zdarza mi się czasem, kiedy słyszę o kolejnej śmierci Artysty, myśleć o tym, kto pozostanie tutaj? Skoro tak wielu wspaniałych ludzi już nie ma. Odchodzą naprawdę utalentowani i to nie tylko z powodu przeżytych lat, ale tacy, którzy mogli jeszcze być tutaj i tworzyć.

Pozostanie po nich muzyka, którą stworzyli i wykonywali. Muzyka, do której w każdej chwili można powrócić. Żyją w swojej twórczości, pamięci i sercach publiczności.

Ja od tygodnia mam na playliście mnóstwo pięknych piosenek, po które pewnie bym nie sięgnęła, gdyby śmierć Marie Fredriksson nie poruszyła czegoś we mnie.
Nie potrafię zrozumieć dlaczego teraz, dlaczego właśnie Ona. Trudno było mi uwierzyć w odejście George’a Michael’a czy Kory, ale to właśnie przy Marie się zatrzymałam. Nie wiem dlaczego, ale nie żałuję. Żałuję, że dopiero teraz.

Mam nadzieję, że Marie jest w miejscu, gdzie nie musi już więcej walczyć i cierpieć.
Być może śmierć będzie tym, czego nie dało jej życie…

Angie Harmon

AngieHarmon_9

Angie Harmon, właściwie Angela Michelle Harmon. Amerykańska modelka i aktorka.

Wczesne życie i kariera

Urodziła się 10 sierpnia 1972 roku w Dallas w stanie Teksas. Większość swojego życia spędziła przed kamerą. Oboje jej rodzice są modelami, więc i Angie wcześnie zaczęła stawiać swoje kroki w modelingu.

Jej matka, Daphne Demar (z domu Caravageli) to Amerykanka pochodzenia greckiego. Ojciec, Lawrence Paul Harmon, ma pochodzenie brytyjsko-holenderskie. Kiedy Angie była mała, jej rodzice rozwiedli się.

Po raz pierwszy, Angie wystąpiła jako niemowlę w „How to Give Your Baby a Bath.” Kiedy miała 15 lat pokonała 63 tysiące innych modelek w ogólnopolskim konkursie na okładkę magazynu Seventeen.

 ee647c810119ec0cc9064b7b10400e75

Młoda Angie:

young21

young

moda_Angela

Angie_young

Po ukończeniu Highland Park High School w Teksasie, w 1990 roku podpisała kontrakt z nowojorskim oddziałem agencji IMG. Zaczęła uczestniczyć w pokazach mody i sesjach zdjęciowych. Ozdabiała pokazy m.in.: Calvina Kleina, Giorgio Armaniego, Donny Karan, Rifata Ozbeka i Valentina.
Wielokrotnie pojawiała się na okładkach niemieckiej i amerykańskiej edycji magazynu Cosmopolitan oraz amerykańskich wydań Shape, Allure i Glamour.
W tym samym czasie, zaczęła uczyć się aktorstwa.

Kariera aktorska

Angie Harmon przeniosła się do Los Angeles w połowie lat 90., by skoncentrować się na karierze aktorskiej. W 1995 roku została „odkryta” przez Davida Hasselhoffa – poznali się podczas lotu międzykontynentalnego. Angie zrobiła na nim wrażenie, więc zaproponował jej rolę prywatnego detektywa w Baywatch Nights (Nocny patrol).

baywatch_nights

Angie Harmon szybko dostała też rolę w krótkotrwałym dramacie C-16: FBI, gdzie wcielała się w początkującą agentkę FBI.

Filmowym debiutem Angie Harmon był niezależny film Lawn Dogs (1997) z Samem Rockwellem. W 1998 r. otrzymała rolę asystentki prokuratora rejonowego Abbie Carmichael w wielokrotnie nagradzanym serialu Prawo i porządek. Pojawiła się również w odcinkach Prawo i porządek: sekcja specjalna.

Angie Harmon on "Inconceivable"

Po opuszczeniu serialu Prawo i porządek w 2001 roku, Angie Harmon próbowała swoich sił w dramacie medycznym w serialu Inconceivable z 2005 roku.
W 2007 r. Harmon powróciła do dramatu kryminalnego w serialu Kobiecy Klub Zbrodni (Women’s Murder Club).  Serial opierał się na książkach napisanych przez Jamesa Pattersona. Angie Harmon zagrała w nim policjantkę Lindsay Boxer. Niestety serial trwał tylko przez jeden sezon.

ANGIE HARMON

Aktorka miała więcej szczęścia w swoim następnym dużym telewizyjnym przedsięwzięciu, jakim był serial Partnerki (Rizzoli & Isles). Wraz z Sashą Alexander stworzyły niezwykły duet zajmujący się sprawami kryminalnymi. Angie Harmon grała detektyw Jane Rizzoli, a Sasha Alexander lekarza sądowego Maurę Isles. Serial zadebiutował w 2010 roku. Angie Harmon była od początku faworytką do roli Jane Rizzoli. Na liście proponowanych aktorek oprócz niej znajdowały się tylko 3 inne nazwiska. Serial ma nadal rzesze oddanych fanów, był bardzo popularny i chętnie oglądany, mimo to, podjęto decyzję o jego zakończeniu. Serial liczy 7 sezonów.

Angie Harmon i Sasha Alexander za swoje role w serialu otrzymały nagrodę People’s Choice Award.

Sa_19_05_10__005

RizzoliandIslesrenewedseason6

efbb4890986c101216dd4284be9a7005

e0f7684a5727bb20ef9f59a6ec261c0a

Zagrała również m.in. w:

  • Dobre rady (Good Advice)
  • Agent Cody Banks
  • Dick i Jane: niezły ubaw
  • Dom Glassów: Dobra matka
  • Decydująca gra (End game)

Role gościnne:

  • Słoneczny patrol
  • Renegat
  • Prawo i porządek: sekcja specjalna
  • Chuck

Wystąpiła w kilku reklamach m.in.: kremu Neutrogena oraz w kampanii społecznej Got Milk? propagującej picie mleka.

Poza aktorstwem Angie Harmon jest aktywna w kilku organizacjach charytatywnych. Wspiera UNICEF, Alliance for Childrens Rights i Children’s Institute.

Życie prywatne

Była żoną futbolisty Jasona Sehorna. Poznali się po meczu futbolowym jego drużyny New York Giants.
13 marca 2000 roku podczas programu The Tonight Show with Jay Leno, w którym była gościem, Jason Sehorn wyszedł na scenę i poprosił ją o rękę. W studio obecny był ojciec Angie Harmon, który dał obojgu błogosławieństwo.
Angie i Jason mają trzy córki: Finley Faith (ur. 14.10.2003), Avery Grace (ur. 22.06.2005) i Emery Hope (ur. 18.12.2008).
W listopadzie 2014 roku, po trzynastu latach małżeństwa, Angie i Jason ogłosili, że są w separacji. Rok później, w grudniu 2015 roku, para rozwiodła się.
Prawdopodobnie powodem była częsta rozłąka małżonków: Sehorn zajmował się córkami w domu w Charlotte, w Karolinie Północnej, podczas gdy Angie pracowała na planie serialu Partnerki na drugim końcu Stanów, w Los Angeles w Kalifornii. Aktorka dzieliła cały swój czas między rodzinę a plan serialu, często latając pomiędzy Karoliną Północną a Kalifornią.

Beztytuu1

Moje pierwsze zetknięcie z Angie Harmon

Pierwszy raz zobaczyłam Angie w roli Jane Rizzoli w serialu Partnerki. Szukałam serialu do obejrzenia, a Partnerki już wcześniej odkładałam. Stwierdziłam, że zerknę na ten, bo znałam jedynie Sashę Alexander, która grała Maurę Isles. Kilka minut pierwszego odcinka wystarczyło, żeby ta wysoka, ciemnowłosa aktorka przykuła moją uwagę. Do tego ten cudowny ochrypnięty głos! Bardzo charyzmatyczna kobieta.

Następnie obejrzałam Kobiecy Klub Zbrodni. Tutaj również zwracała uwagę grą aktorską. Ponadto bardzo polecam komedię Dobre rady. Angie zagrała właścicielkę gazety. W komediach sprawdza się fenomenalnie, ponieważ prywatnie jest osobą bardzo zabawną. W każdej z tych ról, w której ją widziałam podziwiałam jej poczucie humoru – sceny komediowe należą do niej! Nie tylko te, ale jest w nich genialna. Warto też pooglądać sceny zza kulis lub wpadki z planu.

ParisPhotoLosAngelesDay1KXIx3CvD5d8xkacolleagues_spring_luncheon_april_2014_angie_harmon_2AngieHarmon_7z1_4Angie_Harmon1Angie_Harmon_2Angie_Harmon_1

Angie_Harmon

0627837d7025b23504ae751020489a79

* zdjęcia pochodzą z różnych źródeł internetowych oraz portali społecznościowych Angie Harmon.

„Śmierć jest spoczynkiem podróżnego, jest kresem mozołu wszelkiego…” [*]

Odszedł młody człowiek. Nigdy przeze mnie niepoznany, a jednak bliski przez związek krwi.

Nigdy nie uścisnęliśmy sobie dłoni, nie stanęliśmy twarzą w twarz. Nie zatrzymaliśmy się na dłużej, mijając się na ulicy.
Jedyne co mogłam dziś zrobić, to towarzyszyć Ci w ostatniej Twej podróży. Do miejsca wiecznego spoczynku…

Śmierć przyniosła kres Twojemu cierpieniu…
Spoczywaj w Pokoju, A.
Bracie.

[*][*][*]

Beztytuu

Jaimie Alexander

Notka o niedawnym aktorskim odkryciu – Jaimie Alexander.

Trochę historii

Jaimie Alexander (właściwie Jaimie Lauren Tarbush) urodziła się w Greenville w Karolinie Południowej. Kiedy miała cztery lata, rodzina przeprowadziła się do Grapevine w Teksasie.

Jaimie była bardzo aktywna fizycznie od najmłodszych lat. W liceum należała do drużyny wrestlingowej. Pierwsze aktorskie kroki stawiała w teatrze w szkole średniej, traktując to jako zabawę. Jak sama przyznaje, została wyrzucona z teatru, ponieważ nie umiała śpiewać. Wtedy zajęła się sportem.

Półtora roku po ukończeniu Colleyville Heritage High School, Jaimie porzuciła sport i przeprowadziła się do Los Angeles, aby spróbować sił jako aktorka.

Gdy miała 17 lat zastąpiła koleżankę na spotkaniu z przedstawicielami agencji poszukującej aktorów. Tam poznała menadżera Randy’ego James’a, który wysłał jej kilka scenariuszy.

Ma czterech braci: David Curtis Jr., Chance, Matthew (starsi) i jeden młodszy – Christopher Brady.

Ma angielskie, niemieckie, szkockie i szwajcarsko-niemieckie pochodzenie.

Role

Do tej pory najważniejszą (i główną) rolą Jaimie Alexander jest postać Jane Doe w serialu Blindspot: Mapa zbrodni. W tej odsłonie widziałam ją po raz pierwszy.
Serial opowiada o kobiecie, która zostaje znaleziona na Times Square w torbie. Jest zupełnie naga i nie pamięta kim jest. Jej całe ciało pokrywają świeżo zrobione tajemnicze tatuaże. Jednym z nich jest imię agenta FBI, Kurta Wellera, który wraz ze swoją grupą śledczą chce poznać tożsamość kobiety.
Do tej pory wyemitowano dwa sezony serialu, a trzeci będzie miał premierę jesienią tego roku. Prawdopodobnie Jaimie Alexander ma podpisany kontrakt na cztery sezony.

Serial od razu mi się spodobał, zarówno ze względu na przedstawioną historię, jak i sposób odegrania roli Jane przez Jaimie Alexander. Świetnie pokazała na ekranie zagubienie, bezradność i strach Jane. Do tego akcja, dobre sceny walki (ich twórcą jest Airon Armstrong – kaskader, dubler postaci Kurta Wellera i koordynator scen walki w Blindspot). Odkrywanie po kawałku tożsamości bohaterki i innych tajemnic, to bardzo przyjemny sposób na spędzenie czasu.

BLINDSPOT — „Pilot” — Pictured: Jaimie Alexander as Jane Doe — (Photo by: Virginia Sherwood/NBC)

Pierwszą ważniejszą rolą, po której Jaimie została zauważona zarówno przez widzów, jak i krytyków była rola Jessi XX w serialu z 2006 roku Kyle XY. Jaimie dołączyła do obsady od drugiego sezonu i grała w nim już do końca. Za swoją rolę została nominowana w 2008 roku do nagrody Satrurn w kategorii „Najlepsza drugoplanowa aktorka”.

Serial Kyle XY to opowieść o nastolatku, który pewnego dnia budzi się w lesie całkiem nagi. Chłopak idąc przez pobliskie miasto zostaje zatrzymany przez policję. Nie pamięta swojego imienia, nie potrafi mówić. Policja przekazuje go do ośrodka dla nastolatków, gdzie zostaje on zbadany przez psycholog Nicole Trager. Podczas badań lekarskich zauważono u niego brak pępka. Nicole nadaje mu imię Kyle oraz postanawia zabrać go do swojego własnego domu. Nastolatek okazuje się być bardzo uzdolnionym chłopcem – niezwykle szybko uczy się mówić i rozwija swe liczne talenty. Kyle zostaje poddany badaniu tomograficznemu, według wyników którego jego mózg przejawiał nadzwyczajną aktywność.
Jaimie wcieliła się w rolę Jessi, która przyszła na świat w taki sam sposób, jak Kyle i ma takie same zdolności.

W 2011 roku premierę miał film Loosies, w którym Jaimie zagrała Lucy, a partnerował jej aktor i autor scenariusza do filmu Peter Facinelli. Film opowiadał o drobnym złodziejaszku (w tej roli Facinelli), który dowiaduje się, że zostanie ojcem. Jedna jedyna noc z Lucy (i jej następstwo) stawiają go przed wyborami, które zdecydują o jego dalszym życiu.
Film z gatunku łatwych, ale przyjemnych, do tego 27-letnia Jaimie, która zagrała naprawdę dobrze swoją rolę.
Przez kilka lat Jaimie i Peter Facinelli tworzyli parę w życiu prywatnym (a poznali się właśnie na planie filmu).

NEW YORK, NY – JANUARY 10: Actors Jaimie Alexander (L) and Peter Facinelli attend the „Loosies” premiere at the Tribeca Grand Hotel on January 10, 2012 in New York City. (Photo by Neilson Barnard/Getty Images)

Inne role Jaimie wciąż przede mną. Aktorka zagrała m.in. w:

  • Thor i Thor: Mroczny świat – jako Lady Sif.
  • horror Ostatni postój (Rest stop) i Ostatni postój II: Nie oglądaj się za siebie (Rest stop 2) – Nicole Carrow
  • Likwidator (The Last Stand) z Arnoldem Schwarzeneggerem – Sarah Torrance
  • Mordercza miłość (Broken Vows) – Tara
  • Zderzenie – Taylor Dolan

Gościnne role:

  • CSI: Kryminalne Zagadki Miami
  • Kości
  • Siostra Jackie
  • Kamuflaż
  • Pułapki umysłu
  • Agenci T.A.R.C.Z.Y. – Lady Sif
  • Świat w opałach

W 2009 roku wystąpiła w teledysku „Save You” Matthew Perryman’a Jonesa.

Zwróciłam na nią uwagę już w pierwszych chwilach, kiedy pojawiła się na ekranie w serialu Mapa zbrodni. Zarówno w Blindspot, Kyle XY, jak i Thorze gra role silnych kobiet, wojowniczek. To tylko pozory (nie wiem jak w Thorze, bo wciąż przede mną). Jej bohaterki są charakterystyczne, wyraziste, pełne charyzmy, często tajemnicze. Pod płaszczem siły i odwagi kryje się wrażliwość, kruchość, doznane cierpienia i krzywdy. Lubię takie bohaterki, ale tylko wtedy, gdy aktorka potrafi sobie z nimi poradzić. Jaimie to umie. W bardzo przekonujący sposób prowadzi swoje postaci, ukazując ich osobowość, słabości, zalety i emocje. Do tego ma niezwykle interesującą barwę głosu, co tylko dodaje jej bohaterkom wyrazistości.

No i jest piękną kobietą. Moją uwagę zwróciła tym, jak potrafiła ukazać zagubienie Jane, a to zasługa zarówno umiejętności w  stworzeniu postaci, jak i sposobu grania ciałem, mimiką, operowanie głosem i spojrzeniem, które czasami wyrażają więcej niż słowa.

Comeback

Kilka dni temu minął rok od mojego powrotu do świata Kelly.

Ja wróciłam, i Oni też powracają! W maju zagrali trzy koncerty w Dortmundzie w Westfalenhalle, a w przyszłym roku ruszają w europejską trasę koncertową. W Polsce zaplanowane są trzy koncerty w kwietniu – Gdańsk, Łódź i Kraków. Ja swoje bilety już mam, ale wciąż można je kupować tutaj.

Pięknie zapełniona fanami hala w Dortmundzie:

Występy w Dortmundzie zostały zarejestrowane i zostaną wydane na płycie DVD.

Teraz czekam jeszcze na solowe koncerty Patricka w Polsce.

Który Kelly i dlaczego.

Po powrocie do muzyki The Kelly Family i poznaniu szerzej niż 20 lat temu ich twórczości, zdałam sobie sprawę, że znowu mam z piosenkami tak, jak zawsze. Największe hity schodzą na plan dalszy w obliczu tych mniej znanych piosenek. Początkowo omijałam płyty zespołu, wydane przed Over the hump, a teraz to je słucham najczęściej. Uwielbiam Streetlife, WOW czy New World

Jedno się nie zmieniło. Ulubiony Kelly głos. Jak miałam te sześć lat, to był to Paddy. Dlaczego? Jako sześciolatka nie wiedziałam. Pamiętam też moją słabość do Johna. Co sześcioletnie dziecko widziało w tym wówczas „starym” dla niej mężczyźnie? Głos. Santa Maria (na mojej kasecie pominięta w środkowym spisie, dopisana moją sześcioletnią ręką stała się Santa Maryją) była moją ulubioną piosenką (za nią zaraz An angel). To imię Johna usiłowałam pisać na kartce – nadal nie wiem dlaczego czyniłam takie starania, które spełzły na niczym. Okazało się, że ja kontra literka „DŻ” (wszak fonetycznie pisać chciałam), to za duże wyzwanie 😀 

Po tych dwudziestu latach, to nadal się nie zmieniło. Głos i twórczość Patricka są mi najbliższe, ale coś przyciąga mnie nadal do Johna.

Dlaczego John?

Teraz widzę, jakim był (nadal jest) przystojnym mężczyzną 🙂 Do tego jest taki… dystyngowany? Ułożony, grzeczny, taki szarmancki dżentelmen. Jak śpiewa, to jest taki wręcz arystokratyczny. Jako dziecko w specyficzny sposób operował gestem na scenie – trzymał prostą postawę, uniesiona wysoko głowa, dostojnie nią obracał i wodził wzrokiem po publiczności. Do tego gesty dłoni. Zostało mu to do teraz 🙂 Może to w połączeniu z obliczem jego twarzy sprawia, że ma się o nim wrażenie, że jest taki majestatyczny 🙂

Ciągnęło mnie jako dziecko i nadal ciągnie do niego. Uwielbiam jego głos, jest jak balsam. Był drugim Kelly, którego twórczość poza zespołem poznałam. Lubię bardzo kilka piosenek z płyty Tales from the secret Forest, którą wydał razem z żoną Maite Itoiz. Do ulubionych kawałków należą Tears, The force i Corazón Herido. 

Marzy mi się solowa płyta Johna, na której mógłby pokazać, na co go stać. Przy żonie jest trochę stłamszony głosowo i twórczo – takie mam wrażenie, a szkoda, bo marnuje się taki talent. 

Chętnie wybrałabym się też na rock-operę z jego udziałem. Muzycznie są z żoną świetni na scenie. Zatraca się tylko jego głos, no i żal piosenek, które mógłby napisać sam dla siebie, na album solowy 🙂

Uważam, że obok Patricka, John to najlepszy głos w zespole. To jego Santa Maria była moją naj z kasety. Wzruszał mnie tym utworem. Po dwudziestoletniej przerwie, po której wróciłam, John nadal przyciąga. Sposobem bycia, głosem.

Dlaczego Patrick?

O Patricku już dużo pisałam wcześniej. Nie wybrałam go, bo taki był trend, że wszyscy szaleli za nim i/lub Angelo. Jako sześciolatka byłam poza tym szałem. Miałam swoją jedną kasetę, którą w kółko słuchałam i na jej podstawie to Paddy wywindował się na najwyższą pozycję. Chociaż wtedy całą Over the hump słuchałam, wszystko lubiłam bez wyjątku. Santa Maria i An Angel, jak już wspominałam, to były moje ulubione piosenki, za nimi plasował się Joey z The Wolf i Why why why.

Dzisiaj jestem bardziej świadoma tamtych wyborów. Dziecko kieruje się intuicją, emocjami w wyborach. Nie myśli czemu coś mu się podoba i to chyba jest jedna z najlepszych rzeczy. Nikomu nie musi nic tłumaczyć, a i nie da się łatwo oszukać. Podąża za prawdą. Sądzę, że wtedy wyczułam i w Johnie i w Patricku, że są prawdziwi. Bo co ja mogłam wiedzieć o głosach, ich brzmieniu? Nic. Mogła mi się podobać melodia, nastrój piosenki. Dzisiaj słyszę, że to Paddy miał i ma nadal najlepszy głos. Tego mu nikt nie odmówi, bo daje temu dowód na koncertach. John tak samo, ale tutaj mogę się tylko nagraniami posiłkować. 

Patrick od małego miał coś w sobie. Najpierw dziecięcy głosik, którym wyśpiewywał naprawdę mądre teksty, często przy tym płacząc. Wzruszał się, głos mu się łamał, ale śpiewał dalej. Pisał jedne z lepszych, jeżeli nie najlepsze teksty. Nastolatek, śpiewający Crisis, Looking for love czy House on the ocean. Żeby napisać coś takiego, trzeba coś przeżyć. Trzeba być autentycznym. On taki był i nadal jest. 

Do tego ogarniał chyba największą ilość instrumentów spośród całego rodzeństwa. Gitara, fortepian, organy elektryczne, perkusja, harmonijka, kongi, gitara basowa, flażolet (penny whistle). Jako 17-latek zarządzał już rodzinnym biznesem i szefował firmie Kel-Life. Produkował płyty, miał wpływ na dobór repertuaru. Świetnie odnajdywał się podczas wywiadów. Na koncertach zabawiał publicznośc, przedstawiał całe rodzeństwo. Przyszło mu za ten niekwestionowany talent i szalone czasy zapłacić wysoką cenę. Pustka, myśli samobójcze. Depresja.

Na szczęście, Patrick się pozbierał. Sześć lat w klasztorze pozwoliło mu odnaleźć sens, wyciszyć się, zrozumieć kim jest i czego chce. Wrócił na scenę, a ja wróciłam do „niego”. Bo to nadal jest ten głos, to nadal jest ta wrażliwość, to nadal są te emocje. Nie jestem typem słuchacza, którego można zwodzić byle czym. Głos nie musi być krystaliczny, ale z ust musi płynąć prawda. Artysta musi być autentyczny, w tym co robi. On musi czuć, żebym ja mogła poczuć. Swoją muzyką musi dotknąć serca i duszy, ale żeby to zrobić, najpierw sam to serce i duszę musi włożyć w to, co tworzy. 

Pozostali 

Joey nieźle zdzierał gardło na koncertach w rockowych kawałkach. Mogę go chyba postawić obok Johna. Od początku bardzo lubiłam jego Why why why i The wolf. Miał też sporo wspólnych piosenek z Patrickiem. Jego Never gonna break me down  to istne mistrzostwo pod każdym względem. Uwielbiam Flip a coin (tekst wbija w fotel razem z wykonaniem, do tego teledysk) i True love.

Na koncertach zawsze był „dziki” 😛 Prawdziwy typ rockmana. Czasami miałam wrażenie, że jakiś metalowiec w nim też siedzi 😛 Zdzierał gardło, biegał, skakał, a na gitarze elektrycznej wywijał, aż miło 🙂 Przyrównałabym go do nieoszlifowanego diamentu, takiego z rysami i ostrymi krawędziami, ale to jest jego zaletą. Joey jest jakiś taki… nieokiełznany 🙂 Nie krył nigdy, że muzyka nie jest na pierwszym miejscu, głosem też troszkę odbiega od braci, ale ta pewna „szorstkość” dodaje mu uroku. Genialny gitarzysta, showman na scenie, do którego mam wielki szacunek. 

Jimmy ma wyróżniający się głos, rozpoznawalny już od początku. Nie da się go pomylić z innym. Jego Cover the road czy Nanana, to świetne kawałki. Ubóstwiam też Blood. Za całość – cudowną przygrywkę gitary, tekst i wykonanie. Z solowych poczynań Jimma, słuchałam dwóch płyt póki co i kilku piosenek z reszty. Jedyne przy czym się zatrzymałam na dłużej, to Go go go. Tekst. No i emocjonalne wykonanie. I jeszcze Hallelujah. Wkręca się też super-mocne Supersailor! A, no i oczywiście Hold my hand (zestawić mogę z Angelowym You have the place i piosenką Maite We can love – poruszają, zwłaszcza, że są dedykowane komuś z rodzeństwa). 

Z Angelo bywało różnie. Miał wzloty i upadki. Jego poczynań solowych nie śledzę. Słuchałam płyty I’m ready, szczególnie nie wpadło mi w ucho nic, żeby wywołać efekt „Wow! Chcę to mieć/słuchać” (jak to było z kilkoma piosenkami u Johna i Maite). Tekstowo spodobała mi się piosenka You have a place. Poza tym uwielbiam kilka coverów z płyt Mixtape (Johnny B. to mistrzostwo! Do tego In the air tonight, Fields of gold, One i Ain’t no sunshine). Reszty płyt nie znam, mam do nadrobienia. Ominę sobie chyba tylko jego rodzinne projekty, bo kilka razy robiłam podchody, ale niestety jego dzieci nie mają takich talentów jak tatuś, wujkowie i ciotki 😛 

Co do żeńskich głosów, to zawsze były w tyle za męskimi. Wolę po prostu męski wokal. Spośród głosów sióstr Kelly nie umiem wybrać ulubionego. Każda miała w zespole jakąś piosenkę, którą uwielbiam, ale nigdy nie zachwycałam się barwą żadnej z nich. Panowie mieli większe pokłady i możliwości. Johnowi to zostało, Patrickowi nawet się rozwinęło, ma mocniejszy głos. 

Głosu Kathy jakoś szczególnie nie lubiłam. Chociaż z Over the hump pochłaniałam wszystko, wiec także jej Father’s nose. Miała te swoje operowe zaśpiewki i dziwne vibrato. Doceniłam ją za wykonanie Come back to me i You’re losing me. Tak samo bardzo lubię ją w Children of Kosovo i When the last tree… Podoba mi się Only our rivers run free i Yo te Quiero. 

Maite to była iskierka 😛 Żywe srebro na scenie. Pełno jej tam było. Wariowała, tańczyła, biegała, śmiała się 🙂 Z głosem tak średnio na występach, studyjne nagrania całkiem 😛 Przyjemnie się słucha jej kawałków, które miała w zespole. Oh it hurts, What if love i Every baby, to chyba ulubione 🙂 Solowych utworów nie znam, ma za dużo po niemiecku, a tego to ja słuchać nie chcę 🙂 Uwielbiam wspomnianą wcześniej We can love, którą napisała dla Patricka. Wykonanie z Gymnich, na którym roni łzy, mnie też bardzo wzrusza. Zawsze była emocjonalną osóbką 🙂 Polecam też duet z Patrickiem w piosence Sailing z koncertu w Düsseldorfie. Piąte przez dziesiąte rozumiem o czym mówią, ale to nieważne. Da się z reakcji publiczności i samego rodzeństwa wyczytać, że życzliwie żartują. I widać, że są blisko ze sobą.

Patricia ma ładne ballady, przeważnie o nieszczęśliwej miłości. Piękne Please don’t go w duecie z Jimmy’m! Uwielbiam.  Cudowne No one but you – prostota wyznania, ale za to bardzo piękna. Life is hard enough, You belong to me, The Rose – to też bardzo wzruszające piosenki.

Barby. Specyficzny głosik, którego nie sposób pomylić z innym 🙂 Cudowne Like a Queen, wręcz uwielbiam! Ta muzyka, klimat do tego piękny tekst. Teledysk. Wszystko. Wzrusza…

I wanna know is anybody gonna help me when I’m down…

Bardzo lubię jej duet z Patrckiem w Hooks. Ślicznie wyglądała w teledysku, w ogóle uwielbiam go oglądać. No i oczywiście She’s crazy 🙂

The Kelly Family to było moje pierwsze muzyczne zauroczenie. Zaczęło się przez kuzynkę, ale mama pozwoliła mi to rozwijać. Mogła przecież machnąć ręką na jakiś tam kaprys córki, ale Ona kupiła mi Over the hump, a potem jeszcze dwie kasety. Przez lata, gdy w towarzystwie poruszany był temat muzyki, zawsze o nich pamiętałam. Od nich zaczęła się moja miłość do muzyki. Przez cały czas darzyłam ich twórczość sentymentem, wiązały się z nimi wspomnienia z dzieciństwa. Teraz to rozkwita na nowo. I nadal ma wartość. Jest ponadczasowe. Jeżeli ktoś mówi, że to obciach – niech pozna ich teksty, płyty, historię. Tam były wartości, które przekazywali. Dzisiaj w całym showbiznesie tego brakuje. Muzyki w muzyce, dobrych tekstów i autentyczności u wykonawców. Oni to mieli. 

John: 

John Kelly z żoną Maite Itoiz:

Patrick:

Moi dwaj ulubieńcy razem 🙂

 
The Kelly Family
ELFENTHAL – Tears

*wszystkie zdjęcia pochodzą z Internetu (z wyjatkiem małego Patricka – ujęcie z teledysku „Mama”, jest własnym zrzutem z ekranu).

Ruah. Michael Patrick Kelly.

Mam nową płytę Ruah, Michaela Patricka Kelly. Przesyłka szła do mnie tydzień (!). Z Berlina to do mnie rzut beretem, zwykle w dwa dni od wysyłki miałam w domu. Teraz kurier twierdził, że zostawiał mi awizo…cóż. Najważniejsze, że jest.

Przesłuchałam kilkukrotnie, to napiszę co nieco o całości
i poszczególnych utworach.

Prologue

Muzyczny początek, bardzo fajny. Nakładają się tam głosy i słowa wypowiadane przez Patricka i kilka innych osób. Prologue bardzo płynnie przechodzi w Ruah.

Ruah

Znałam wcześniej, i nawet dane mi było usłyszeć na żywo, więc tym bardziej utwór mi się podoba. To co słyszane na żywo, zyskuje w odbiorze i to bardzo. Chociaż w przypadku „Ruah” było tak, że podobała mi się od początku. Uwielbiam moment, kiedy Patrick zaczyna śpiewać: Come and overshadow me…

I Have Called You

Słuchałam przed wydaniem płyty i całkiem mi się podobała. Po pierwsze ta gitara! Po drugie piękny tekst. Odbieram to jako opowieść o bezwarunkowej miłość Boga do człowieka. Ludzie to istoty błądzące, często upadają, a Bóg wzywa ich i podaje im swą dłoń, jako ratunek.
Nie wiem, czy autor to miał na myśli, ale ja to tak rozumiem 🙂

Walk the Line

Wcześniej zanim usłyszałam, zapoznałam się z tekstem. Jest niejednoznaczny i trochę abstrakcyjny, ale spodobał mi się. Pierwsze skojarzenie, gdy usłyszałam Patricka wyśpiewującego słowa, to podobieństwo do Song of the lonely mountain z pierwszej części filmu o Hobbicie. Może to przez nakładanie się głosów. Jest w tym utworze coś niezwykłego i interesującego. Jest rytmiczny. Intryguje, więc mi się podoba. Jest jakiś taki nieoczywisty. Inny. Zdecydowanie będzie wśród ulubionych. 

Don’t Judas Me

Znowu gitara. To słychać najpierw. A potem całość, piękna melodia ze świetnym tekstem 🙂 Idealnie wszystko współgra ze sobą, tworząc jeden z najlepszych utworów na płycie.

Uwielbiam, jak Patrick wyśpiewuje wersy refrenu:

Don’t do this
Don’t Judas me
Don’t do this to me

Jest w nich jakaś moc, błaganie, cierpienie ale też rozczarowanie,
że musi tę prośbę wypowiadać, bo to co złe już się stało.
Po raz kolejny.

Odbieram tę piosenkę jak wyśpiewany żal i smutek, z tego powodu, że człowiek potrafi wobec drugiego człowieka być nieuczciwy. Potrafi dosłownie i w przenośni sprzedać najbliższych, żeby zyskać coś dla siebie. Sądzę, że to też apel człowieka do człowieka, żeby ludzie nie byli dla siebie Judaszami, nie zdradzali, nie kłamali, nie byli fałszywi. 

Seinn Aililiu 

Irlandzki (gaelicki) język, to dziwny język 🙂 Piękne elektryczne brzmienie gitary na początku (brawo Christian), przywołało na myśl Western: południe, piach niesiony przez wiatr 🙂 Potem głos Patricka, wyśpiewujący tekst, który brzmi mitycznie, starożytnie, tajemniczo. Kojarzy mi się to trochę z elfami, czymś mistycznym. Jakieś misterium. Zamykam oczy i widzę piękne krajobrazy: zielone trawy i drzewa, starożytne zamki, mityczne stworzenia…. skojarzenia mam z wioską Hobbitów (podobnie do Walk the line), albo z typowo irlandzkim krajobrazem: soczysta zieleń, skaliste klify, łąki, pastwiska, tereny górskie.

Utwór ma miejsce wśród moich ulubionych. Nie wiem za bardzo o czym mówi tekst, ale to nieważne, bo Patrick głosem i muzyką zbudował tutaj coś, co działa na moją wyobraźnię. Uwielbiam.

Abba! Father!

W ten utwór Patrick dosłownie włożył swoje serce, a dokładniej jego bicie ♥
Cudowny dźwięk, jaki daje ten żywy instrument, wybija rytm całego utworu. Świetny jest moment, kiedy Patrick mocniej śpiewa słowa Abbaaaaaa! Fatheeeeer! wraz z mocnym brzmieniem gitary 🙂 
Coś niesamowitego. Tekstu nie ma za wiele, ale muzycznie i głosowo świetnie wszystko jest zrealizowane. 

Holy

Słyszana wcześniej, ale na płycie wybrzmiała dla mnie na nowo. Naprawdę mi się podoba. Oczywiście znowu gitarę słychać, a ja gitary uwielbiam. Ciekawostką jest to, że piosenka nagrana została w Polsce, w studiu w Gdańsku. Wchodzi ona w skład projektu muzycznego Dekalog, który ma jednoczyć artystów z wielu krajów.
Mają się oni pochylić nad tajemnicą Dekalogu. Każdy z wokalistów, który bierze w tym udział, wybrał sobie jedno z przykazań i do niego miał napisać piosenkę. Michael Patrick Kelly skupił się na drugim przykazaniu Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremo. Tak powstał utwór Holy, gdzie w refrenie słychać to, że Holy is His Name.

Projekt promuje utwór: Decalogue Prologue – I’m the Lord Your God

O prends mon âme

Francuska piosenka. Pisałam już dawno temu, że nigdy nie lubiłam francuskiego. Zmieniło się to parę lat temu. Jeżeli chodzi o tę konkretną piosenkę, to jest w niej coś, co mi się podoba. Jakiś klimat, brzmienie, melodia. Budzi we mnie jakieś skojarzenia i wspomnienia. Nie umiem powiedzieć za co konkretnie, ale ją lubię. Po prostu.
Głos i melodia wiodą mnie od początku utworu do końca. Jest miło, przyjemnie, ale też intrygująco.

Agape

Agape to miłość. Bezwzględna, bezwarunkowa. Najwyższa forma miłości. Miłość Boga do człowieka i człowieka do Boga. W tekście wszystko się zgadza.

Uwielbiam wersję z Dnia Papieskiego 2012 w Warszawie. Ta na płycie jest inaczej zaaranżowana i w inny sposób śpiewana.
Musiałam się z nią osłuchać, żeby nie wracać pamięcią do warszawskiej i nie porównywać. Z każdym kolejnym razem, podoba mi się bardziej. Bardzo podobają mi się skrzypce na początku i na końcu. Lubię ten instrument, gdy jest ciekawie wykorzystany. W tej wersji też dokładnie słychać, że pomiędzy wersami w zwrotkach, Patrick jeszcze wyśpiewuje sobie dodatkowy tekst. Dobrze jest móc to usłyszeć, bo dodaje to według mnie sporo do całego odbioru.

Salve Regina

Natknęłam się w internecie na wersję z koncertu z zeszłego roku, jeszcze zanim płyta do mnie dotarła.
Wykonanie Patricka zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Aranż, melodia, głos. Od razu wpadła mi w ucho i wałkowałam ją po kilka razy z rzędu. 

Ta z płyty zaczęła się pięknie. Delikatnie, gitarowo. Potem doszedł głos. I mimo, że jest to totalnie inna wersja, to podoba mi się bardzo. Tą z płyty i tą wykonaną w Regensburgu traktuję jak dwa odrębne utwory. W studyjnej wszystko płynie delikatnie przez całą piosenkę,
a ja daję się temu nieść. Jest pięknie. Moc pojawia się w wykonaniu koncertowym. Na płycie zabrakło mi tych wersów, które Patrick na koncertach śpiewa po angielsku. Bardzo mi zabrakło.
Tak uwielbiam te słowa:

For mother, father, brother, sister
Their day is gone… 

Pozstaje mi w takim razie słuchać obu wersji. Zawsze to więcej pięknej muzyki 🙂

Podsumowując: Jestem bardzo zadowolona z płyty. Według mnie jest spójna. Przyjemnie mi się jej słucha. Na pewno nie zostanie odstawiona na półkę. Słychać to, że Patrick włożył w nią dużą część siebie. Uwielbiam jego wielowymiarowość, jeżeli chodzi o style
i gatunki w jakich się porusza. Potrafi pięknie pisać o miłości, o Bogu, rodzinie, o życiu, cierpieniu, radości. A do tego zaśpiewać to w sposób prawdziwy. Chciałabym go usłyszeć na żywo w repertuarze z płyty Ruah. Usłyszeć, zobaczyć, poczuć to wszystko. 
Wydaje mi się, że ta płyta i piosenki zyskują pełnię i moc, kiedy słyszy się je live. Głos, muzyka, odpowiednie miejsce.

Muzyka na żywo, to jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie, a taka specyficzna, jak religijna, duchowa – to dopiero niezwykłe doznanie
i przeżycie.

Lubię takie klimaty, mimo że nie jestem specjalnie religijną osobą. Zawsze jednak tego typu projekty były mi bliskie (przykład Piotra Rubika: wolę sto razy bardziej jego sakralne płyty, niż te, na których są świeckie piosenki). Sądzę, że z Ruah będzie podobnie. To nie jest płyta, którą się słucha jako podkład czy w tle do czegoś. Trzeba się wsłuchać i skupić, by odebrać to, co Patrick chciał przekazać słuchaczom.

Także do sprzątania zostawiam sobie Human, In Exile czy In Live,
a Ruah zostaje na chwile odpoczynku, zadumy, przemyśleń… tak by zamknąć oczy i dać się prowadzić Artyście…

Salve Regina z koncertu z angielskimi wersami:

Słów kilka o płycie „Human”.

Biorąc pod uwagę, że już 23 września ukaże się nowa płyta Michaela Patricka Kelly’ego pod tytułem Ruah, postanowiłam co nieco napisać o płycie z 2015 roku, czyli Human.

Płytę kupiłam dopiero w tym roku, po powrocie do twórczości Kelly Family, po 20 latach (nie licząc słuchania kilku kawałków). Droga artystyczna, jaką obrał Paddy, czy teraz Michael Patrick Kelly, zdecydowanie najbardziej mi odpowiada, dlatego to jego płytę kupiłam i na jego koncert się wybrałam.

Przed zakupem płyty zapoznałam się wcześniej z piosenkami, które na niej są, jak i z wieloma innymi, których nie znałam wcześniej. Spodobała mi się, więc trafiła w moje ręce. Miałam od razu swoje ulubione kawałki, a po dokładniejszym wsłuchaniu się, okazało się, że całość mi się podoba, bez wyjątków. Rzadko mam tak, żeby słuchać płyty od A do Z, bez przewijania czegoś. W przypadku „Human” tak się dzieje, choć nie od samego początku. Nawet mija mi za szybko (bo co to jest 10 piosenek i reprise?) i żałuję, że nie mam na swoim wydaniu piosenki „Living Water”, która dodana została na reedycji. 

Kilka słów o poszczególnych utworach:

1. Shake Away

Singiel i pierwsza piosenka, jaką słyszałam. Najpierw w materiale telewizyjnym, a potem odszukałam w całości. Od razu wpadła mi w ucho. Refren jest energetyczny, ale mnie już słowa pierwszej zwrotki przekonały:

Most of my days I´ve spent life on the road
Took backroad highways to meet the simple folk
Nights ran together in a haze of drink and smoke
So I left with the rising sun all alone

Do tego wersy refrenu, o tym, że strząsa dawne łańcuchy życia i zrywa ze starymi ścieżkami. Brzmi to prawdziwie, biorąc pod uwagę to, jak żył przez lata Paddy. Niegdyś non stop w drodze z zespołem, praktycznie codziennie koncert w innym mieście. Potem porzucił to wszystko, zamknął się w klasztorze, a po latach powrócił do muzyki, ale już sam. Na swoich zasadach, ze swoją muzyką, podążając własną ścieżką. Wolny artysta ze swoją twórczością.

2. Beautiful Soul

Chyba od razu mi się spodobała. Zarówno sposób śpiewania zwrotek, rytm, refren, jak i sam tekst. W ogóle na tej płycie dużo kawałków polubiłam po dokładnym wczytaniu się w słowa. „Beautiful Soul” porywa mnie w jakiś sposób. Bardzo fajne brzemienie gitary.

3. Little Giants

Do tej piosenki przekonałam się za którymś przesłuchaniem, kiedy śledziłam uważnie o czym Patrick śpiewa. I to mi wystarczyło. Mimo, że melodia taka do tupania, wszystko utrzymane w fajnym klimacie, to tekst nie jest banalny. Po prostu o małych gigantach, w dodatku z piękną pointą:

Love isn’t measured by how big you are
Love can be large in the tiniest hearts.

Bardzo ją lubię. Wpada w ucho i mimowolnie ją nucę, nawet jak już się skończy. 

4. Flag

Z piosenką „Flag” miałam problem. Pierwsze odsłuchania nie porwały mnie szczególnie. Bujało, ale nie do końca 🙂 Najpierw zajęłam się tekstem. Wsłuchałam się, zrozumiałam, ale i tak coś nie grało. Dopiero nagranie ze Światowych Dni Młodzieży postawiło tę piosenkę w zupełnie innym świetle. Czasem jest tak, że niektóre utwory nadają się bardziej na wykonania na żywo. Tak jest z „Flag”. Trzeba być w tłumie, widzieć jak Patrick macha różnymi flagami i machać razem z nim. To ma sens. To mnie przekonuje od nagrania. Na koncercie już sama wyczekiwałam na moment, w którym Paddy ją wykona. I było pięknie.

5. Out of Touch

Ten utwór mi się podobał od początku. Wszystko od aranżu i melodii, przez głos, po tekst. Po prostu jeden z moich ulubionych kawałków na płycie, do którego nie mam zamiaru się przyczepiać 🙂

6. Rose of Jericho (The Waltz)

Początkowo najmniej lubiana piosenka. Nie mam pojęcia dlaczego. Tekst ma piękny, melodia walca, która też bardzo mi się podoba. Zgrzytał mi chyba rytm wyśpiewywania słów przez Patricka, ale przy kolejnych przesłuchaniach nie zwracałam na to uwagi. Teraz daję się ponieść i mogłabym zawirować w tym walcu… z kimś, kto śpiewałby jednocześnie 🙂 Bardzo zyskuje u mnie przy każdym kolejnym odsłuchaniu.

7. Renegade

Ulubiona od pierwszego wysłuchania. Bardzo szybko zapada w pamięć refren, nie tylko to słynne „Lalala Lalala leyda”, ale i poprzedzające je wersy. Nadaje się idealnie na koncerty. Patrick świetnie sobie z nią radzi na żywo, dodatkowo wchodząc w interakcje z publicznością. Ludzie znają i łatwo podchwytują tekst,  ja sama znam ją na pamięć od A do Z, więc zabawa po obu stronach jest udana 🙂 Uwielbiam. Po prostu. I zanim przejdę do kolejnej piosenki na płycie, zapętlam raz jeszcze 🙂 

8. Happiness

Miła dla ucha gitara. No i dużym walorem jest tutaj tekst. Patrick opowiada jakby swoją historię: o tym jak żył w ciągłym chaosie, blasku sławy, zgiełku. Porzucił to wszystko, bo potrzebował ciszy. Odnalazł spokój i szczęście. I teraz śpiewa, o tym, że szczęściem trzeba się dzielić z innymi, nie można go zatrzymywać tylko dla siebie 🙂 Tak proste, a jakże piękne i prawdziwe. Czyż szczęście nie jest większe, jeżeli możemy je z kimś dzielić? 🙂

9. Safe Hands

Kolejna, która od razu przypadła mi do gustu. Pod każdym względem. Muzyka, tekst, sposób w jaki Michael Patrick ją śpiewa. Można ją rozpatrywać dwojako, wszystko zależy od interpretacji. Może być kierowana do kobiety, ale też do Boga i uważam, że w obu wypadkach jest trafna. Bezpieczeństwo, bezgraniczna miłość, która jest większa niż strach i cokolwiek innego. Uważam, że świetnym pomysłem (chyba samego Patricka) jest sposób wykonywania tej piosenki na koncertach. Dawanie fanom kredytu zaufania, oddawanie się dosłownie w ich ręce, z wiarą, że będą bezpieczne. Robi wrażenie ten moment, kiedy Paddy śpiewając kładzie się na wyciągniętych dłoniach fanów, a oni go niosą… 🙂

10. Here to Stay

Klawisze na początku – o tak. Uwielbiam klawisze, uwielbiam tę melodię. Początkowo spokojne, potem dochodzą inne instrumenty, a głos dobrze w tym brzmi. Można się delikatnie pobujać. Bardzo przyjemna piosenka. 

I won’t move, I won’t change
Believe that.

11. Beautiful Soul (Reprise) – to jest tylko muzyczny fragment, ale za to bardzo mi się podoba. Żałuję, że nie trwa dłużej, bo ma w sobie coś, szczególnie ta trąbka chyba. Coś zapowiada, coś zwiastuje, ale zanim odkrywam co, nagle wszystko cichnie…

12. Living Water

Nie mam jej na płycie, czego żałuję, bo całość trwałaby dłużej. No i należy do grona ulubionych. Tekst taki… momentami subtelny i romantyczny. Szczególnie lubię ten fragment:

It isn’t real if it doesn’t hurt
Sometimes your last love is your first
You where there and you saved me

Cała prawda. Kolejna, którą w swoich tekstach zawiera Michael Patrick Kelly.

Jeżeli miałabym jakimiś słowami okreslić, to co tworzy, to powiedziałabym, że to jest zwyczajnie prawdziwe, szczere. Może dlatego tak do mnie trafia. 

Z niecierpliwością czekam na duchową Ruah. Materiały z pracy nad płytą, tylko zaostrzają mój apetyt.

Shake Away.

„There is hope, for us all…”

Pisałam w poprzedniej notce, że wybieram się na koncert Michaela Patricka Kelly’ego. Jak wszystko co dobre, tak i to szybko minęło. Na szczęście nikt nigdy nie odbierze mi tego, co przeżyłam. 

Nie było ważne, że jest duszno i gorąco. Potrafiłam o tym zapomnieć słuchając spokojniejszych i poważniejszych utworów lub bawiąc się do tych bardziej rockowych, czy hitów sprzed lat. 

Koncert rozpoczął utwór „Ruah”. Jest to piosenka z kolejnej płyty Patricka o takim samym tytule. Coś niezwykłego. Muzyczny wstęp, klimatycznie śpiewane tytułowe „ruah”, przywołanie „come” i refren… 

Potem przyszedł czas na wielkie hity The Kelly Family. Było „Key to my heart”, „Ares Qui”, „Feel in love with an alien”, „One more freaking dollar”. Nie zabrakło oczywiście hitu „An Angel”, który od tego wykonania polubię w nowej wersji. Do tej pory istniało dla mnie tylko oryginalne nagranie sprzed lat. W nowej wersji podoba mi się aranż, szczególnie brzmienie klawiszy, ale całość nie miała tej mocy, za którą ten utwór jako dziecko polubiłam. Teraz mogę powiedzieć, że przyjdzie mi spojrzeć na tę piosenkę z innej strony. W końcu ten Angel też dojrzał, razem z Patrickiem 🙂

Doczekałam się także „Brother, brother”. Bardzo wzruszające. Uwielbiam ten kawałek od samego początku. Na koncertach ma inny wydźwięk, bo ma dodatkową zwrotkę o matce, a do tego jest przemyślanie zaaranżowany, bo gdy Patrick zaczyna śpiewać „Father, father…” muzyka cichnie i zostaje jego głos. 

Swoją drogą ciekawe, kiedy siostry doczekają się tej „Exclusive song” 🙂

Jedyne czego żałuję, to że nie zaśpiewał „Thanking Blessed Mary.” Bardzo chciałam ją usłyszeć na żywo. Z płyty „Human” były m.in. moje ulubione „Renegade”, singiel promujący płytę – „Shake Away”, ponadto „Safe hands”, „Happiness”, „Little giants”, „Flag”, które uwielbiam od filmiku z ŚDM oraz cudowne „Hope”. Zabrakło mi „Out of touch”. W sumie co by nie zaśpiewał, i tak zawsze będzie mało 🙂 Na sam koniec było coś po polsku… Barka. Uważam, że to piękny sposób na zakończenie koncertu, właściwie „Barkę” traktowałam jako jego odrębny, ale piękny element. Chór złożony z publiczności i Patrick śpiewający w naszym języku. Idzie mu coraz lepiej 🙂 Podziwiam za odwagę i upór, bo zawsze chciał to zaśpiewać po polsku. 

Jeden człowiek – dwa wcielenia: Paddy czy Michael Patrick Kelly?

Paddy, Michael Patrick czy nawet brat John Paul Mary – to nie ma znaczenia. To ciągle ta sama osoba, choć na każdym etapie życia z innymi przeżyciami i inną twórczością. To co pozostaje niezmienne, to wzruszenia, jakie potrafi zapewnić artysta.

Chociaż nie jest to już Paddy-nastolatek, który biega, skacze i tańczy na scenie, to dorosły Patrick również porywa publikę do wspólnej zabawy, śpiewania, skakania. Jednak najważniejszy jest jego głos – jako środek przekazu i ten głos, który zabiera w różnych sprawach, opowiadając o ważnych rzeczach w swoich tekstach. Całe show opiera się na prawdzie i szczerości, które biją od każdego słowa w piosence i pomiędzy nimi. To dojrzałość. 

Michael Patrick Kelly nie zgubił prawdy. Z dziecka i nastolatka, który emocjonalnie wykonywał piosenki na scenie, niejednokrotnie płacząc przy tym, wydzierała właśnie prawda. Wiedział o czym śpiewa. Sam to pisał, sam przeżył i chciał się tym podzielić z ludźmi. Może ku przestrodze, może dlatego, że przynosiło ulgę. 

Praktycznie od początku miał wiele do powiedzenia w swoich tekstach. Zdarzały się lżejsze i radośniejsze, ale głównie śpiewał o czymś istotnym. Dzisiaj jako dojrzały mężczyzna, ma tych tematów i przeżyć jeszcze więcej. Potrafi je przelać na papier, ułożyć w słowa i nuty. Na scenie przekazuje je publiczności, budując niesamowitą atmosferę.

Zapowiedzi przed utworami również są ważne i pozwalają więcej zrozumieć. Pięknym momentem na koncercie było wykonanie przez Patricka piosenki „Crisis”, na końcu której razem z publicznością nucił melodię, by zakończyć wszystko minutą ciszy, o którą prosił zapowiadając to wykonanie… Utwór ma ponad 20 lat, artysta śpiewał go jako nastolatek z głosem pełnym drżenia od emocji. Dzisiaj ten głos jest już inny i mocny, ale piosenka nadal ma swoją niepowtarzalną moc. Może nawet dla mnie większą  teraz, niż kiedy był młodziutkim chłopcem. Wtedy wzruszał łamiącym się głosem i łzami, a teraz siłą i dojrzałością z jaką śpiewa.

Zaklina, czaruje głosem i muzyką. A ja mam nadzieję, że będzie mi dane znów podziwiać na żywo jego występy.

Udało mi się też kupić dwie płyty. Całe szczęście, bo „In exile” albo nie ma albo osiąga horrendalne kwoty, a CD „In Live” też na stronie MPK nie jest dostępne. 

Na zdjęciu trofea. Bilet na pamiątkę, dwie płyty kupione po koncercie, jedna wcześniej i koszulka prosto z Berlina 😛

Na koniec nie będzie nic z koncertu, ale właśnie to, czego tak bardzo chciałam „Thanking Blessed Mary”.

„Got a new course for the light…”

Dzisiaj będzie trochę sentymentalnie i wspomnieniowo. 

Wszystko za sprawą przypadkowego materiału w TV, który obudził wspomnienia sprzed 20-stu lat. Chyba każdy pamięta ulubione bajki, czy pierwszych idoli. Ja swojego pamiętam. Ponadto wracam po 20-stu latach. 

20 lat temu…

Sądzę, że był to rok 1996. Na pewno nie chodziłam jeszcze do szkoły, w dodatku nie znałam wszystkich liter. Miałam 6 lat. Wizyta u starszej o 8 lat kuzynki. Ona była na etapie szaleństwa (naprawdę szaleństwa) za zespołem The Kelly Family. Każdy, kto przychodził do niej musiał obejrzeć kasetę VHS z koncertu tej muzykującej rodzinki. W tym ja.. Kuzynka dostała od mojego ojca sześć płyt, które przywiózł jej z Niemiec, oraz plakat – który własnoręcznie zerwał gdzieś na mieście, gdzie reklamowano koncert. Potem i w Polsce pojawiały się one w kolorowych magazynach, więc miała cały pokój oblepiony rodzeństwem Kelly.

Z koncertu, który mi pokazała, zapamiętałam tylko dwie rzeczy. Jej opowieści w trakcie każdej z piosenek oraz jakieś migawki – ojca całej familii oraz najmłodszego – Angelo. Prawdopodobnie z fragmentu „An Angel”. Co działo się później, nie wiem. Skończyło się na tym, że mama kupiła mi ich kasetę „Over the hump”, którą wałkowałam od początku do końca. Aż dziw, że taśma nadal jest cała i działa. Przerywa tylko na dwóch najczęściej słuchanych piosenkach. Ulubionej wtedy „Santa Maria” i oczywiście hicie „An Angel”. Pamiętam, że często zamykałam się w samochodzie (fiat 126p), żeby w spokoju słuchać TKF. W późniejszym czasie dostałam jeszcze dwie kasety „Almost Heaven” i „From Their Hearts”, ale one już nie miały tej „mocy”. 

Chyba jak każdy, miałam swoich ulubieńców w zespole. Nie był to najmłodszy, blondyn Angelo, ale drugi obok niego, cieszący się największą sympatią – Paddy. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Zawsze wybierałam, co najlepsze 😛 W końcu, dzięki temu, że napisał „An Angel”, zespół zaistniał w show biznesie.

Pamiętam też, jak próbowałam na kartce zapisać imię ich brata – Johna. Graniczyło to z cudem, nie wiedziałam jak piszę się „dż”. Czarna magia z tą trudną literką 😛

Pomiędzy 1996 a 2016…

Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jak długo potem jeszcze słuchałam zespołu. „Over the hump” znałam na wylot, nowsze utwory mniej mi się podobały, więc siłą rzeczy porzuciłam ich muzykę. Po wielu latach, w dobie internetu zdarzało mi się wracać. Zazwyczaj tylko do „An Angel” i „Santa Maria”. Czasami było to też „Why why why”, bo również je pamiętałam i lubiłam. Nie czytałam, co dzieje się z zespołem i poszczególnymi członkami. Po prostu słuchałam i pozwalałam wracać wspomnieniom… 🙂 W końcu byli to moi pierwsi idole. 

Obecnie

Ostatni dzień lipca. Niedziela. Włączony telewizor na śniadaniowym programie. I nagle zapowiedź materiału, a w tle „An Angel” i inna wpadająca w ucho melodia, którą kojarzę z dzieciństwa. Padają słowa „Paddy Kelly” i coś o powrocie, płycie, klasztorze. Od tego momentu uważnie czekałam na zapowiadany wywiad.

Okazało się, że wpadająca w ucho melodia, to „Fell in love with an alien”. W pigułce przypomniana zostaje historia zespołu, wielki szał w latach 90-tych, miliony sprzedanych płyt na całym świecie. Potem na ekranie pojawia się już nie Paddy, a Michael Patrcik Kelly. Dojrzały człowiek i artysta. Kilka minut wywiadu, które wysłuchałam obudziło we mnie piękne wspomnienia, ale i zainteresowanie. Rozmowa dotyczyła sukcesu zespołu, szału fanów, ale też przykrych aspektów takiego życia. Sława i pieniądze z jednej strony, a z drugiej pustka. Depresja. Pierwszy raz wtedy usłyszałam, że Paddy – Michael był przez sześć lat w klasztorze. Chciał odciąć się od wszystkich i wszystkiego. Szukał sensu i szczęścia. Najpierw znalazł je w Bogu, a potem zdał sobie sprawę, że muzyka, która towarzyszyła mu od narodzin, zawsze była jedną z najważniejszych rzeczy.

Muzyk powrócił na rynek. W 2015 wydał album „Human”, porzucił pseudonim „Paddy”, wrócił do pełnego imienia i nazwiska – Michael Patrick Kelly. Artysta opowiadał też o swoim udziale na Światowych Dniach Młodzieży. 

Od razu powędrowałam do laptopa, Włączyłam sobie „An Angel” i „Fell in love with an alien”. Potem znalazłam nagrania ze Światowych Dni Młodzieży. Przesłuchałam piosenki z najnowszej płyty, którą później kupiłam 🙂 Obejrzałam wywiady, stare i nowe nagrania.

Obudzone wspomnienie z dzieciństwa, wzbogacone czymś nowym, dojrzałym. Płyta „Human”, jak sam tytuł sugeruje jest o człowieku. Teksty warte zastanowienia się nad nimi. Do tego piękne melodie i niepowtarzalny głos. Już nie młodego Paddy’ego, ale dorosłego i dojrzałego Michaela. Chociaż jeżeli chodzi o dojrzałość, to wyczuwało się ją już wtedy, kiedy był nastolatkiem. Potrafił pisać o tym, co spotykało go w życiu. Często mówi się, że zespół w prosty sposób umiał przekazać prawdę o świecie.

A już ósmego września jadę na koncert Michaela. Tak oto – po dwudziestu latach zobaczę na żywo mojego pierwszego idola. Nie sądziłam, że możliwe jest dorastanie razem z artystą. W tym przypadku tak się stało. On miał przerwę na klasztor, a ja na inne wybory, ale i tak wróciłam… 🙂 

Michael, w różnych okresach swojego życia 🙂

Nie mogłam się zdecydować, tyle tych piosenek wartych udostępnienia… 🙂

Daję „Brother brother”, jest prawdziwa, jak wiele innych, ale jakoś dzisiaj stawiam na nią.