Który Kelly i dlaczego.

Po powrocie do muzyki The Kelly Family i poznaniu szerzej niż 20 lat temu ich twórczości, zdałam sobie sprawę, że znowu mam z piosenkami tak, jak zawsze. Największe hity schodzą na plan dalszy w obliczu tych mniej znanych piosenek. Początkowo omijałam płyty zespołu, wydane przed Over the hump, a teraz to je słucham najczęściej. Uwielbiam Streetlife, WOW czy New World

Jedno się nie zmieniło. Ulubiony Kelly głos. Jak miałam te sześć lat, to był to Paddy. Dlaczego? Jako sześciolatka nie wiedziałam. Pamiętam też moją słabość do Johna. Co sześcioletnie dziecko widziało w tym wówczas „starym” dla niej mężczyźnie? Głos. Santa Maria (na mojej kasecie pominięta w środkowym spisie, dopisana moją sześcioletnią ręką stała się Santa Maryją) była moją ulubioną piosenką (za nią zaraz An angel). To imię Johna usiłowałam pisać na kartce – nadal nie wiem dlaczego czyniłam takie starania, które spełzły na niczym. Okazało się, że ja kontra literka „DŻ” (wszak fonetycznie pisać chciałam), to za duże wyzwanie 😀 

Po tych dwudziestu latach, to nadal się nie zmieniło. Głos i twórczość Patricka są mi najbliższe, ale coś przyciąga mnie nadal do Johna.

Dlaczego John?

Teraz widzę, jakim był (nadal jest) przystojnym mężczyzną 🙂 Do tego jest taki… dystyngowany? Ułożony, grzeczny, taki szarmancki dżentelmen. Jak śpiewa, to jest taki wręcz arystokratyczny. Jako dziecko w specyficzny sposób operował gestem na scenie – trzymał prostą postawę, uniesiona wysoko głowa, dostojnie nią obracał i wodził wzrokiem po publiczności. Do tego gesty dłoni. Zostało mu to do teraz 🙂 Może to w połączeniu z obliczem jego twarzy sprawia, że ma się o nim wrażenie, że jest taki majestatyczny 🙂

Ciągnęło mnie jako dziecko i nadal ciągnie do niego. Uwielbiam jego głos, jest jak balsam. Był drugim Kelly, którego twórczość poza zespołem poznałam. Lubię bardzo kilka piosenek z płyty Tales from the secret Forest, którą wydał razem z żoną Maite Itoiz. Do ulubionych kawałków należą Tears, The force i Corazón Herido. 

Marzy mi się solowa płyta Johna, na której mógłby pokazać, na co go stać. Przy żonie jest trochę stłamszony głosowo i twórczo – takie mam wrażenie, a szkoda, bo marnuje się taki talent. 

Chętnie wybrałabym się też na rock-operę z jego udziałem. Muzycznie są z żoną świetni na scenie. Zatraca się tylko jego głos, no i żal piosenek, które mógłby napisać sam dla siebie, na album solowy 🙂

Uważam, że obok Patricka, John to najlepszy głos w zespole. To jego Santa Maria była moją naj z kasety. Wzruszał mnie tym utworem. Po dwudziestoletniej przerwie, po której wróciłam, John nadal przyciąga. Sposobem bycia, głosem.

Dlaczego Patrick?

O Patricku już dużo pisałam wcześniej. Nie wybrałam go, bo taki był trend, że wszyscy szaleli za nim i/lub Angelo. Jako sześciolatka byłam poza tym szałem. Miałam swoją jedną kasetę, którą w kółko słuchałam i na jej podstawie to Paddy wywindował się na najwyższą pozycję. Chociaż wtedy całą Over the hump słuchałam, wszystko lubiłam bez wyjątku. Santa Maria i An Angel, jak już wspominałam, to były moje ulubione piosenki, za nimi plasował się Joey z The Wolf i Why why why.

Dzisiaj jestem bardziej świadoma tamtych wyborów. Dziecko kieruje się intuicją, emocjami w wyborach. Nie myśli czemu coś mu się podoba i to chyba jest jedna z najlepszych rzeczy. Nikomu nie musi nic tłumaczyć, a i nie da się łatwo oszukać. Podąża za prawdą. Sądzę, że wtedy wyczułam i w Johnie i w Patricku, że są prawdziwi. Bo co ja mogłam wiedzieć o głosach, ich brzmieniu? Nic. Mogła mi się podobać melodia, nastrój piosenki. Dzisiaj słyszę, że to Paddy miał i ma nadal najlepszy głos. Tego mu nikt nie odmówi, bo daje temu dowód na koncertach. John tak samo, ale tutaj mogę się tylko nagraniami posiłkować. 

Patrick od małego miał coś w sobie. Najpierw dziecięcy głosik, którym wyśpiewywał naprawdę mądre teksty, często przy tym płacząc. Wzruszał się, głos mu się łamał, ale śpiewał dalej. Pisał jedne z lepszych, jeżeli nie najlepsze teksty. Nastolatek, śpiewający Crisis, Looking for love czy House on the ocean. Żeby napisać coś takiego, trzeba coś przeżyć. Trzeba być autentycznym. On taki był i nadal jest. 

Do tego ogarniał chyba największą ilość instrumentów spośród całego rodzeństwa. Gitara, fortepian, organy elektryczne, perkusja, harmonijka, kongi, gitara basowa, flażolet (penny whistle). Jako 17-latek zarządzał już rodzinnym biznesem i szefował firmie Kel-Life. Produkował płyty, miał wpływ na dobór repertuaru. Świetnie odnajdywał się podczas wywiadów. Na koncertach zabawiał publicznośc, przedstawiał całe rodzeństwo. Przyszło mu za ten niekwestionowany talent i szalone czasy zapłacić wysoką cenę. Pustka, myśli samobójcze. Depresja.

Na szczęście, Patrick się pozbierał. Sześć lat w klasztorze pozwoliło mu odnaleźć sens, wyciszyć się, zrozumieć kim jest i czego chce. Wrócił na scenę, a ja wróciłam do „niego”. Bo to nadal jest ten głos, to nadal jest ta wrażliwość, to nadal są te emocje. Nie jestem typem słuchacza, którego można zwodzić byle czym. Głos nie musi być krystaliczny, ale z ust musi płynąć prawda. Artysta musi być autentyczny, w tym co robi. On musi czuć, żebym ja mogła poczuć. Swoją muzyką musi dotknąć serca i duszy, ale żeby to zrobić, najpierw sam to serce i duszę musi włożyć w to, co tworzy. 

Pozostali 

Joey nieźle zdzierał gardło na koncertach w rockowych kawałkach. Mogę go chyba postawić obok Johna. Od początku bardzo lubiłam jego Why why why i The wolf. Miał też sporo wspólnych piosenek z Patrickiem. Jego Never gonna break me down  to istne mistrzostwo pod każdym względem. Uwielbiam Flip a coin (tekst wbija w fotel razem z wykonaniem, do tego teledysk) i True love.

Na koncertach zawsze był „dziki” 😛 Prawdziwy typ rockmana. Czasami miałam wrażenie, że jakiś metalowiec w nim też siedzi 😛 Zdzierał gardło, biegał, skakał, a na gitarze elektrycznej wywijał, aż miło 🙂 Przyrównałabym go do nieoszlifowanego diamentu, takiego z rysami i ostrymi krawędziami, ale to jest jego zaletą. Joey jest jakiś taki… nieokiełznany 🙂 Nie krył nigdy, że muzyka nie jest na pierwszym miejscu, głosem też troszkę odbiega od braci, ale ta pewna „szorstkość” dodaje mu uroku. Genialny gitarzysta, showman na scenie, do którego mam wielki szacunek. 

Jimmy ma wyróżniający się głos, rozpoznawalny już od początku. Nie da się go pomylić z innym. Jego Cover the road czy Nanana, to świetne kawałki. Ubóstwiam też Blood. Za całość – cudowną przygrywkę gitary, tekst i wykonanie. Z solowych poczynań Jimma, słuchałam dwóch płyt póki co i kilku piosenek z reszty. Jedyne przy czym się zatrzymałam na dłużej, to Go go go. Tekst. No i emocjonalne wykonanie. I jeszcze Hallelujah. Wkręca się też super-mocne Supersailor! A, no i oczywiście Hold my hand (zestawić mogę z Angelowym You have the place i piosenką Maite We can love – poruszają, zwłaszcza, że są dedykowane komuś z rodzeństwa). 

Z Angelo bywało różnie. Miał wzloty i upadki. Jego poczynań solowych nie śledzę. Słuchałam płyty I’m ready, szczególnie nie wpadło mi w ucho nic, żeby wywołać efekt „Wow! Chcę to mieć/słuchać” (jak to było z kilkoma piosenkami u Johna i Maite). Tekstowo spodobała mi się piosenka You have a place. Poza tym uwielbiam kilka coverów z płyt Mixtape (Johnny B. to mistrzostwo! Do tego In the air tonight, Fields of gold, One i Ain’t no sunshine). Reszty płyt nie znam, mam do nadrobienia. Ominę sobie chyba tylko jego rodzinne projekty, bo kilka razy robiłam podchody, ale niestety jego dzieci nie mają takich talentów jak tatuś, wujkowie i ciotki 😛 

Co do żeńskich głosów, to zawsze były w tyle za męskimi. Wolę po prostu męski wokal. Spośród głosów sióstr Kelly nie umiem wybrać ulubionego. Każda miała w zespole jakąś piosenkę, którą uwielbiam, ale nigdy nie zachwycałam się barwą żadnej z nich. Panowie mieli większe pokłady i możliwości. Johnowi to zostało, Patrickowi nawet się rozwinęło, ma mocniejszy głos. 

Głosu Kathy jakoś szczególnie nie lubiłam. Chociaż z Over the hump pochłaniałam wszystko, wiec także jej Father’s nose. Miała te swoje operowe zaśpiewki i dziwne vibrato. Doceniłam ją za wykonanie Come back to me i You’re losing me. Tak samo bardzo lubię ją w Children of Kosovo i When the last tree… Podoba mi się Only our rivers run free i Yo te Quiero. 

Maite to była iskierka 😛 Żywe srebro na scenie. Pełno jej tam było. Wariowała, tańczyła, biegała, śmiała się 🙂 Z głosem tak średnio na występach, studyjne nagrania całkiem 😛 Przyjemnie się słucha jej kawałków, które miała w zespole. Oh it hurts, What if love i Every baby, to chyba ulubione 🙂 Solowych utworów nie znam, ma za dużo po niemiecku, a tego to ja słuchać nie chcę 🙂 Uwielbiam wspomnianą wcześniej We can love, którą napisała dla Patricka. Wykonanie z Gymnich, na którym roni łzy, mnie też bardzo wzrusza. Zawsze była emocjonalną osóbką 🙂 Polecam też duet z Patrickiem w piosence Sailing z koncertu w Düsseldorfie. Piąte przez dziesiąte rozumiem o czym mówią, ale to nieważne. Da się z reakcji publiczności i samego rodzeństwa wyczytać, że życzliwie żartują. I widać, że są blisko ze sobą.

Patricia ma ładne ballady, przeważnie o nieszczęśliwej miłości. Piękne Please don’t go w duecie z Jimmy’m! Uwielbiam.  Cudowne No one but you – prostota wyznania, ale za to bardzo piękna. Life is hard enough, You belong to me, The Rose – to też bardzo wzruszające piosenki.

Barby. Specyficzny głosik, którego nie sposób pomylić z innym 🙂 Cudowne Like a Queen, wręcz uwielbiam! Ta muzyka, klimat do tego piękny tekst. Teledysk. Wszystko. Wzrusza…

I wanna know is anybody gonna help me when I’m down…

Bardzo lubię jej duet z Patrckiem w Hooks. Ślicznie wyglądała w teledysku, w ogóle uwielbiam go oglądać. No i oczywiście She’s crazy 🙂

The Kelly Family to było moje pierwsze muzyczne zauroczenie. Zaczęło się przez kuzynkę, ale mama pozwoliła mi to rozwijać. Mogła przecież machnąć ręką na jakiś tam kaprys córki, ale Ona kupiła mi Over the hump, a potem jeszcze dwie kasety. Przez lata, gdy w towarzystwie poruszany był temat muzyki, zawsze o nich pamiętałam. Od nich zaczęła się moja miłość do muzyki. Przez cały czas darzyłam ich twórczość sentymentem, wiązały się z nimi wspomnienia z dzieciństwa. Teraz to rozkwita na nowo. I nadal ma wartość. Jest ponadczasowe. Jeżeli ktoś mówi, że to obciach – niech pozna ich teksty, płyty, historię. Tam były wartości, które przekazywali. Dzisiaj w całym showbiznesie tego brakuje. Muzyki w muzyce, dobrych tekstów i autentyczności u wykonawców. Oni to mieli. 

John: 

John Kelly z żoną Maite Itoiz:

Patrick:

Moi dwaj ulubieńcy razem 🙂

 
The Kelly Family
ELFENTHAL – Tears

*wszystkie zdjęcia pochodzą z Internetu (z wyjatkiem małego Patricka – ujęcie z teledysku „Mama”, jest własnym zrzutem z ekranu).